Wydaje się nieprawdopodobne, by tydzień po kosmicznym meczu przeciwko Puszczy zagrać na wyjeździe słabo i przegrać, definitywnie tracąc szanse na mistrzostwo – nawet jeśli przeciwnikiem jest Legia Warszawa. Nie na takie jednak „wyczyny” pozwalał sobie w tym sezonie Lech. Wprost przeciwnie – przeplatanie kapitalnych występów tragicznymi to dla niego smutna norma.
Lech potrafi grać i wygrywać w wielkim stylu głównie za sprawą umiejętności swych najlepszych zawodników. O tym wiedzą już wszyscy. Mając w składzie Gholizadeha, Sousę, Walemarka, Ishaka zawsze można liczyć na przebłysk któregoś z nich, a każdego stać na zwyciężanie niemal w pojedynkę. Problem tylko w tym, że nigdy lub prawie nigdy się nie zdarza, by wszyscy znaleźli się w składzie jednocześnie. Zawsze któryś z nich, a nawet kilku leczy się lub dochodzi do siebie po problemach zdrowotnych. Jest jeszcze gorzej, gdy – tak jak teraz – nie można korzystać z innych ważnych, doświadczonych zawodników. Lech traci wtedy jakościową przewagę nad ligową konkurencją.
Do Warszawy, na mecz o wszystko, Kolejorz tradycyjnie wybierze się osłabiony. Nie wiemy jeszcze, jak bardzo, ale opublikowany przez klub raport zdrowotny budzi niepokój. Nie doszli jeszcze do siebie gracze, z których trener Frederiksen nie mógł w ostatnich meczach korzystać: Walemark, Murawski, Salamon. Mecz przeciwko Puszczy odbił się na zdrowiu Gholizadeha i dobrze ostatnio grającego Jagiełły. Sytuacja jest dynamiczna, służby medyczne Lecha działają, ale mało jest prawdopodobne, by dokonały cudów. Żaden polski klub nie przeżywa takich problemów. Wciąż otwarte jest pytanie, z czego się to bierze, dlaczego tak ważni piłkarze tak często i długo się leczą.
Problemy zdrowotne to tylko jeden problem Lecha w tym sezonie. Innym jest słabiutka odporność psychiczna, nie pozwalająca wykorzystać potencjału drużyny. Zawodzi ona w najmniej oczekiwanych momentach, nagle drużyna przestaje grać w piłkę, poddaje się, pozwala się tłamsić przeciętnym rywalom, ogranicza do bezładnego wybijania piłki z własnego pola karnego. W ten sposób przepadło wiele punktów, które dziś byłyby na wagę złota, stawiałyby Lecha w roli zdecydowanego faworyta do mistrzostwa.
Właśnie dlatego przed meczem w Warszawie można czuć niepokój. Przystępując do niego piłkarze Kolejorza będą już znać wynik ważnego spotkania między Rakowem i Jagiellonią. Każda z tych drużyn ma o co walczyć. Raków o tytuł, „Jaga” o udział w pucharach, naciska na nią bowiem Pogoń, z którą trzeba jeszcze zagrać na wyjeździe. Rywalowi Lecha na niczym konkretnym już nie zależy. Wywalczył Puchar Polski, straty do miejsca medalowego ma ogromne, jak na siebie. To nie znaczy, że odpuści. Zagra o prestiż, o rewanż za wstydliwe dla siebie 2:5 w Poznaniu. Możliwości ma duże, o czym przekonywały się klasowe europejskie zespoły. Boryka się z tym samym problemem, co Lech – możliwości te często pozostają uśpione.
Zbyt dużo jest niewiadomych, by pokusić się o prognozę wyniku niedzielnego meczu. Nie wiemy, którzy piłkarze obejrzą mecz w telewizji. Nie znamy nastawienia graczy Lecha. Nawet trener nie przewidzi, jak się zachowają. Nikogo już nie zdziwi, gdy kolejny raz pękną, albo gdy przyzwoicie zagrają tylko w jednej połowie. W ostatnim meczu nie folgowali rywalom i wychodziło im wszystko. Taki występ to nie jest dla tej ekipy codzienność.
Klub ogłosił, że nie ma już biletów na ostatni mecz w sezonie. Pytanie, czy będzie co świętować. Wicemistrzostwo to żaden sukces. Medali, jakie mogą odebrać za nie piłkarze, nie potraktują jako nagrody pocieszenia. Zaciążą im jako jeszcze jedno rozczarowanie. Lepiej więc trzymać się każdej szansy na triumf i z Warszawy przywieźć nadzieję na święto w Poznaniu.




