Bywały mecze wyjazdowe Lecha, w których całkowicie zdominował przeciwnika, ale punktów nie zdobył, bo nie potrafił sfinalizować którejś z licznych akcji, czasami dawał się zaskakiwać stłamszonemu, wydawałoby się, przeciwnikowi. Tak było w Łęcznej, Mielcu, Białymstoku. Ale już nie w Płocku. Wystarczyła jedna dynamiczna akcja Skórasia, jeden pokaz umiejętności Kownackiego, by odżyły mocno ostatnio przygaszone nadzieje na mistrzostwo.
Gdyby nie ta jedna akcja, mający ogromną przewagę Lech mógł wrócić do Poznania w fatalnych nastrojach. Miał pomysł na ten mecz. Zastosował pressing, nie pozwalał Wiśle wydostawać się z własnej połowy, natychmiast odbierał jej piłkę. Przez cały mecz nie można grać w taki sposób, nikt tego nie wytrzyma, więc gospodarze otrząsnęli się na krótko i zagrozili Lechowi po stałych fragmentach. Celnych strzałów nie oddawali, ale przebywali w polu karnym Lecha, a wtedy o nieszczęście nietrudno.
Prób ofensywnych Wisły było raptem kilka, za to Lecha – bez liku. I prawie wszystkie paliły na panewce, bo brakowało rozegrania akcji w decydujących momentach albo celnego strzału. Michał Skóraś napędzał Lechowe ataki, ale nie miał kto ich finalizować. Amaral rozegrał słabszy mecz. Spartaczył znakomitą sytuację na początku meczu, gdy bramkarz Wisły odbił mocny strzał Rebocho, ale przy celnej dobitce byłby bezradny. Portugalczyk strzelił natychmiast i mocno, ale nie wcelował, choć zadania trudnego nie miał.
Najlepsze okresy gry Lecha to pierwsze kwadranse pierwszej i drugiej połowy. Gdyby był skuteczny, rozniósłby Wisłę. Przetrwała trudne momenty i mogłaby mieć nadzieję na korzystny wynik, gdyby nie akcja Milicia, Skórasia i Kownackiego i gol do szatni. Było oczywiste, że konieczna jest druga bramka, by nie zafundować sobie straty nerwów w ostatnich minutach. Nie było jednak podwyższenia wyniku, co dowodzi, że gdyby nie gol „Kownasia”, Lech prawdopodobnie wróciłby do Poznania bez zwycięstwa, grałby coraz bardziej nerwowo. Musiał bardzo się starać, by dowieźć prowadzenie do końca.
Tym razem skrzydła Lecha funkcjonowały dobrze, brakowało tylko wykorzystania tego atutu. Gol mógł paść nawet w ostatniej minucie, gdy Ba Loua mógł zrehabilitować się za pudło sprzed kilku minut, gdy miał odsłoniętą bramkę i piłkę na lepszej, lewej nodze, kopnął jednak jak mocno, tak niecelnie. Druga próba była już lepsza, ale bramkarz zdołał zatrzymać piłkę. Co ciekawe, trener profilaktycznie zrugał Iworyjczyka zanim ten jeszcze zdążył wejść do gry. Możemy się domyślać, że Maciej Skorża bez ogródek informował go, czym zapłaci za brak zaangażowania się w grę defensywną.
Niełatwe, mimo ogromnej przewagi, zwycięstwo stwarza nadzieje na udaną końcówkę sezonu. Przed Lechem dwa domowe mecze z rywalami walczącymi o ligowy byt. Jest wielka szansa osiągnąć to, co do tej wiosny jeszcze się nie udało: trzy zwycięstwa z rzędu. W tym czasie co najmniej jeden rywal straci punkty z całą pewnością, bo zmierzy się z innym kandydatem do tytułu.
Pozostaną jeszcze trzy mecze, w tym dwa niełatwe wyjazdy. Najpierw do Gliwic, gdzie kiedyś regularnie gromiło się Piasta, Ostatnio jednak tak łatwo już nie jest. Potem trzeba rozegrać derby Poznania w Grodzisku Wielkopolskim. Warta prawdopodobnie będzie już utrzymana, ale się nie podłoży. Na zakończenie sezonu do Poznania przyjedzie Zagłębie Lubin. Tylko od postawy Lecha we wcześniejszych spotkaniach zależy, czy kolejny raz tej wiosny „Bułgarska” zapełni się do ostatniego miejsca.