Problemów, jakie nękają Lecha, nie można wytłumaczyć na gruncie futbolu. Mamy do czynienia z czymś o wiele poważniejszym. Nie jest łatwo zrozumieć, dlaczego grupa ludzi, zjednoczonych w dążeniu do wspólnego celu, od jakiegoś czasu robi wszystko, dosłownie wszystko, by sobie zaszkodzić, zamienić powodzenie w nieuchronną klęskę.
Dariusz Żuraw jest w kropce. Niczym nie różni się od kibiców, komentatorów, analityków. On też nie rozumie, co się dzieje. Nie zna źródła zła, więc mu nie zaradzi. Jest człowiekiem spokojnym, zrównoważonym, nie okazuje skrajnych emocji, jakie nim niewątpliwie targają, bo targałyby każdego. W pewnym momencie nie wytrzymał. W panującej na stadionie w Liege ciszy było słychać, jak „dziękuje” zmierzającemu do szatni po czerwonej kartce Crnomarkoviciowi.
Ten mecz zakończył się tak, jak poprzednie, czyli frajerską stratą bramki w ostatniej akcji, ale przebieg miał inny. Pierwszy raz od dawna widzieliśmy Lecha bojaźliwego, spętanego niepewnością, zagubionego, seryjnie popełniającego błędy, nie potrafiącego wykonać trzech celnych podań. Już zdążyliśmy zapomnieć o takiej grze, a tu proszę – wszystko po staremu. Pierwsza połowa była kompromitująca, ale udało się ją przetrwać bez straty, drugą zacząć z nadziejami, bo czeski sędzia nie patyczkował się z graczem Standardu.
Lech miał rywala na widelcu. Grając w przewadze strzelił bramkę. Mógł dołożyć drugą. Co myśleć o zachowaniu doświadczonego Tiby, który w kluczowej strefie zagrał jak trampkarz? Można jeszcze było się uratować, ale Puchacz postąpił jak rasowy Lechita: nie interweniował, przyglądał się z bliska, jak przeciwnik przejmuje piłkę i dobija do pustej bramki. Dobrze pamięta, jaka krytyka na niego spadła za brak reakcji na rajd juniora Rakowa, ale musiał odpuścić, to było silniejsze od niego.
Potem był wyczyn Crnomarkovicia odbierający Lechowie szansę na sukces, wreszcie blamaż w końcówce trzeciego kolejnego spotkania. Dlaczego Lech stracił takiego gola w meczu z Rakowem? Bo w klubie nie było reakcji na frajerstwo w Warszawie. Dlaczego powtórzyło się to w Liege? Bo nie było reakcji na frajerstwa poprzednie. Teraz wszyscy są bezradni jak dzieci we mgle, ta sytuacja ich przerosła. W poprzednich sezonach kończyło się to kolejnym przesileniem, rozsypaniem się drużyny. Jeszcze jeden kryzys, jeszcze jeden trener, który spróbuje opanować bałagan zostawiony przez poprzednika.
Jeszcze kilka tygodni temu Lech budził podziw, komentatorzy rozpływali się nad szkoleniem, trenowaniem, ofensywnym stylem. Wszystko to się rozpadło. Tylko na chwilę Lech przestał być symbolem klęski i bezradności. Nie można lekceważyć tej sytuacji, to nie jest zwykła wpadka. To jest stan zadziwiająco trwały. Drużyna w każdym kolejnym meczu powiela te same błędy. Traci ciężko wywalczone punkty, a to, co wydarzyło się w trzech ostatnich meczach, jest niewytłumaczalne.
Upadek Lecha najlepiej widać na przykładzie Modera. W tym wieku ma prawo tracić formę, więc wymaga mądrego prowadzenia. W Lechu nie może na to liczyć. Skutkiem jest katastrofalna postawa w Liege. Trudno zliczyć jego straty i niemądre decyzje, wszystkie te szarże bez przygotowania, kłopoty z celnym podaniem na kilka metrów. Inni nie grali dużo lepiej. Cytując Ivana Djurdjevicia – drużyna jest w zgliszczach. W identyczny, też niewytłumaczalny sposób za Bjelicy zmarnowała szanse na tytuł.
Lech musi mieć w swoim DNA coś, co nie pozwala na stały rozwój i sukcesy. Władze klubu tylko pozornie stoją przed trudnym wyzwaniem, bo nie ma dla nich problemu, którego nie można próbować przeczekać. Może z tego bierze się to fatum. To nie są ludzie dążący za wszelką cenę do sportowego sukcesu, więc prawdopodobnie i teraz obiorą kurs długofalowy. Po co zmieniać cokolwiek, gdy akademia pracuje pełną parą, za chwilę trzeba promować kolejnych wychowanków.