Samotność Żurawia. Kryzys go dogonił

Sytuacja, w jakiej znalazł się Lech, nie jest niczym nowym, przecież kryzys to jego drugie imię. Można się było łudzić, że Dariusz Żuraw przezwyciężył złą przeszłość. Ostatnio jednak, podobnie jak wszyscy jego poprzednicy, traci kontrolę nad drużyną, staje się bezradny. Władze klubu nie zastosują uniwersalnej recepty, nie zwolnią trenera, ale ten musi desperacko walczyć, by nie wpaść w spiralę porażek. Wtedy nie będzie już dla niego ratunku.

Piłkarze lecą do Gdańska na poniedziałkowy mecz z Lechią. Do Poznania nie wracają, udają się wprost do Lizbony na mecz Ligi Europy. Przywiezienie z tych wyjazdów jakiejkolwiek zdobyczy nie wydaje się prawdopodobne. Benfica jest poza zasięgiem nawet dla Lecha w najwyższej formie, grającego na fali entuzjazmu. Rozbitej drużynie trudno będzie cokolwiek ugrać nawet w Gdańsku.

Mecz ze Standardem był do wygrania. Wystarczyło zagrać tak, jak kilka tygodni wcześniej. Jednak Lech to teraz inna drużyna. Bojaźliwa, nieskoordynowana, mająca problemy z wymianą kilku podań. Gdzieś przepadły luz i gra do przodu. Kryzys fizyczny jest ewidentny, a na niego nałożył się mentalny spowodowany paraliżem w ostatnich akcjach poprzednich spotkań. Dariusz Żuraw boleśnie przekonuje się, że młoda, wrzucona na głęboką wodę drużyna to nie samograj. W klubie nikt mu nie pomoże, wszak cały projekt nowego Lecha opiera się wyłącznie na ofensywnym pomyśle Żurawia. Trener jest sam.

Błyskawiczny zjazd, jaki zanotował Lech, budzi przerażenie. Jeszcze tygodnie temu był wychwalany, stawiany jako wzór. Komentatorzy rozpływali się nad ofensywnym stylem i promocją młodzieży. Wielomilionowe transfery, powoływanie piłkarzy do reprezentacji, wspaniałe zwycięstwa pucharowe… Nagle wszystko to runęło. Jedną, drugą ligową porażkę po błędach obrońców można było jakoś tłumaczyć, bajdurzyć o braku koncentracji. Przyszły jednak wydarzenia kuriozalne, a w Liege zobaczyliśmy Lecha w kompletnej rozsypce.

Żuraw nie ma dużego doświadczenia, a wobec kryzysów w Lechu bezradni bywali trenerzy wytrawni. Trudno mu będzie wybrnąć z kłopotów. Gdyby działo się to tuż przed końcem roku, wystarczyłoby jakoś przetrwać, spróbować od nowa przygotować drużynę, zbudować prawdziwą obronę. Teraz nie ma czasu na nic, mecz goni mecz, zaczyna brakować piłkarzy. To nie może się dobrze skończyć.

Moder został wyeksploatowany, padł ofiarą gospodarki rabunkowej. Nie dość, że mu nie idzie, to nikt nie powstrzymuje go przed niebezpieczną nieodpowiedzialnością. Tiba i Ramirez też mają dość. Portugalczyk w każdym, powtarzam – każdym meczu, nawet najlepszym w swoim wykonaniu, popełniał błędy, zagadkowo łatwo tracił piłkę. Zemściło się to dopiero w czwartek. Wszyscy trzej nie mają wartościowych zmienników. Klub płaci za sprowadzanie „gwiazd” z podrzędnych bałkańskich klubików. Ktoś, kto zachwalał potencjał rozwojowy Muhara i Crnomarkovicia, wystawił sobie świadectwo dyletanta.

Bez Ishaka Lech nie zwojowałby niczego. To jedyny w ostatnich okienkach w pełni trafiony transfer. Klub był chwalony za zapewnienie mu wsparcia w postaci Kaczarawy. Tylko co Gruzin dał Lechowi? Być może bardziej przydałby się Warcie, która – jak wiadomo skądinąd – też zabiegała o tego napastnika. Awwad, mimo dwóch goli, też Lecha nie zbawia.

Dobrym krokiem wydawało się ponowne sięgnięcie po Butkę, tylko Ukraińcowi daleko do formy z lata. W przeciwieństwie do Czerwińskiego, nie udziela się w ofensywie. Za to Czerwiński nie przykłada się do defensywy. Sykora wydawał się być klasowym skrzydłowym. Okazał się gorszym niż Kamiński, a za chwilę będzie mógł pobierać lekcje u Skórasia. Jaki był sens płacić za niego tak duże pieniądze?

Powierzenie drużyny Żurawiowi przynosiło owoce, napawało optymizmem. Teraz klub płaci za postawienie wszystkiego na jedną kartę. Także za uzupełnianie składu zawodnikami bez wystarczającej jakości. Drużyna jest wyeksploatowana fizycznie i psychicznie, nikt nie panuje nad złymi odruchami. Gdyby nawet trener odkrył przyczyny tej autodestrukcji, to nie znajdzie narzędzi do poprawy sytuacji.

Udostępnij:

Podobne