Na stadion przy ulicy Kałuży Lech jechał zrehabilitować się po wtorkowej wtopie i przynajmniej na kilka godzin usadowić się na fotelu lidera. Zaplanowanego zwycięstwa jednak nie odniósł. Po pierwszej połowie zasłużenie prowadził, w drugiej wszystko się odmieniło i mecz zakończył się wynikiem 1:1.
Pierwsze minuty upłynęły na przewadze Lecha, ale gra głównie toczyła się w środkowej strefie boiska. Cracovię skrzętnie realizowała swoją taktykę, jaką były szybkie próby ataków na bramkę Bartosza Mrozka. Podopieczni Johna van den Broma pierwszą szansę stworzyli po blisko 20 minutach. Strzelał Kristoffer Velde, ale końcami palców odbił Sebastian Madejski. Chwilę później w polu karnym po kontakcie z przeciwnikiem upadł Adriel Ba Loua, jednak Łukasz Kuźma nie dopatrzył się przewinienia.
Najaktywniejszy w pierwszej tercji meczu był Norweg. Kolejnym bardzo dobrym uderzeniem trafił tylko w poprzeczkę. Kolejorz w pełni przejął kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami, jednak gospodarze bardzo umiejętnie się bronili. Znów groźnie zrobiło się w 43 minucie. Z dobrych sytuacji nie skorzystali Velde i Douglas, ponownie górą Madejski. Skandynawski skrzydłowy swego dopiął na samym początku doliczonego czasu gry otwierając wynik meczu. Cracovia mogła szybko odpowiedzieć. Piłkę „wypluł” Mrozek, Pasom należał się rzut karny, ale lechitów uratował sędzia boczny podnosząc chorągiewkę sygnalizując spalonego. Po sześciominutowej naradzie VAR potwierdzi tę decyzję.
W pierwszej części udało się zakryć problemy defensywne przez trzymanie miejsca gry daleko od szesnastki bramkarza Lecha. Przy nielicznych próbach odpowiedzi po raz kolejny źle funkcjonował blok defensywny i z bardziej ofensywnie usposobionym rywalem byłyby poważne problemy. Na wyróżnienie zasługują Ishak i strzelec póki co jedynego gola, Velde. Problem z dobrym rozstrzyganiem miał arbiter Łukasz Kuźma, do którego obie ze stron miały swoje zastrzeżenia.
Po przerwie mocniej ruszyli krakowianie. Lech na czele ze swoim golkiperem był bardzo niepewny i nerwowy. Na pewno we znaki dały się wspomnienia z ostatniego meczu i cierpiąca przez to sfera mentalna. Obraz meczu zmienił się o 180 stopni, teraz to podopieczni Johna van den Broma głównie się bronili i próbowali wyprowadzać kontry, z których i tak niewiele wynikało. Taka gra musiała się skończyć bramką. Pasy dopięły swego w 80 minucie za sprawą Virgila Ghity. Gdy u miejscowych opadł entuzjazm Lech przypomniał sobie o możliwości przeprowadzania ofensywnych akcji, ale kreacja nie należała do mocnych stron tego wieczoru. Więcej goli już nie padło i mecz zakończył się sprawiedliwym remisem.
Mikołaj Duda