Trudno sobie wyobrazić większy paradoks. Lech, stający się symbolem gry ofensywnej, porywającej, pełnej fantazji, polegającej na stałym ostrzeliwaniu bramki rywala, wygrywa niezwykle ważny i trudny mecz dzięki grze defensywnej. Został do niej zmuszony okolicznościami i dobrą dyspozycją przeciwnika.
Lech przegrał ostatni domowy ze Śląskiem Wrocław, i to aż 1:3, mimo oddania mnóstwa groźnych strzałów. W niesamowity sposób wybronił je Putnocky. Mimo dużej przewagi nie poradził sobie z Arką, i to w obu spotkaniach. Tłamsił u siebie Koronę, ale jej nie pokonał, a z Lechią, mimo oddania ponad 40 strzałów, wygrał rzutem na taśmę, w samej końcówce. Miesiącami nie udawało mu się przywozić punktów z meczów wyjazdowych, w których był zespołem lepszym i groźniejszym.
W sobotę trafił na bardzo dobrze dysponowanego, marzącego o ponownym sprzątnięciu tytułu Legii sprzed nosa Piasta. Znów mieliśmy okazję się przekonać, jak dobrą rękę ma trener Waldemar Fornalik. Z zawodników wcale nie najwyższego lotu potrafi zrobić mocną, świetnie zorganizowaną drużynę, doprowadzić podopiecznych do wysokiej formy. Owi nie najwyższego lotu zawodnicy w wielu bezpośrednich pojedynkach górowali nad wyżej notowanymi Lechitami. Nie popełniali błędów, atakowali z rozmachem.
W pierwszej połowie Lech nie potrafił się temu przeciwstawić. Nie stać go było na grę preferowaną przez Dariusza Żurawia. Podania na własnej połowie i w środku boiska udawało się jeszcze wymieniać, ale z przyspieszenia pod bramką rywala nie wychodziło nic. Całe szczęście, że i Piast, mimo przewagi, niczego groźnego nie skonstruował. Na mokrym i grząskim boisku radził sobie lepiej niż Lech, ale też miał poważne problemy.
Boisko było nie tylko grząskie. Dariusz Żuraw narzekał na zbyt długą, utrudniającą szybką grę trawę. Nie wiemy, czy takie były intencje gospodarzy, ale nie jest wykluczone, że nie skoszono jej celowo, by wytrącić Lechowi z ręki atuty. Znany jest przecież z szybkiej, kombinacyjnej gry w ofensywie. Wygląda na to, że Piast wpadł w pułapkę zastawioną na przeciwnika. W drugiej połowie sprawy przyniosły bowiem obrót niespodziewany.
Już po kilku minutach Lech musiał grać w osłabieniu, gdy Rogne, określając to najłagodniej, jak można, zaatakował rywala nierozważnie. W pierwszej połowie Lech w ataku nie istniał. W drugiej atakowania prawie nie próbował. Natychmiast znalazł się w głębokiej defensywie. I na tym właśnie polega ów paradoks. Piast nie poradził sobie z takim zamurowaniem bramki, z brakiem przestrzeni na rozwinięcie skrzydeł, a także z boiskiem tępym, nieskoszonym, utrudniającym szybkie rozgrywanie, zaskoczenie Lecha.
Jestem przekonany, że gdyby mecz był choćby odrobinę bardziej wyrównany, szanse Kolejorza na odniesienie zwycięstwa byłyby mniejsze. Prędzej lub później Piast wykorzystałby rozluźnienie defensywnych szyków. W sytuacji, gdy Lech tylko się bronił, gospodarze mieli utrudnione zadanie. W dodatku nie dopisało im szczęście, dwukrotnie zwijającego się na linii bramkowej van der Harta ratowała poprzeczka. Były też kontrowersje związane z rzutem karnym. Pan Jakubik sędziował marnie, ale na szczęście nie chciał zostać bohaterem wieczoru, nie podyktował wątpliwej „jedenastki”.
Lech nie wygrałby tego meczu samą defensywą. Bez zawodników z dużą klasą mógłby liczyć co najwyżej na bezbramkowy remis. Trener nareszcie zaczął w pełni wykorzystywać talent Modera, a ten w Gliwicach strzelił najładniejszą i najważniejszą bramkę w dotychczasowej swej przygodzie piłkarskiej. Mamy prawo wierzyć, że przed nim jeszcze wiele równie pięknych i ważnych. W innych spotkaniach Lechowi nie udawało się wyprowadzanie w końcówkach kontrataków. Tym razem zrobił to mistrzowsko. Marchwiński, Żamaletdinow i Tiba pokazali klasę. Piast znalazł się na kolanach, a w Warszawie zapanowała radość…
W ten właśnie sposób Waldemar Fornalik przekonał się, jak bezwzględny bywa futbol. Dariusz Żuraw też wcześniej mógł uskarżać się na zły los. Ciekawe, czy teraz postawi na defensywne walory swej drużyny, czy też niezłomnie będzie ją zachęcał do atakowania. Pamiętajmy, że w Gliwicach nie bronił się z założenia. Został do tego zmuszony, za co przeciwnik drogo zapłacił.
Józef Djaczenko
Fot. lechpoznan.pl/Przemysław Szyszka