Druga dopiero porażka w 18 spotkaniach to nie powód do narzekań. Bilans jest zdecydowanie dodatni. Przegrana w Radomiu była jednak wyjątkowa i mocno niepokojąca. Gdy wcześniej Lech tracił punkty, to jako drużyna lepsza, ale bez szczęścia i skuteczności. Tym razem był zdecydowanie słabszy. Nie podjął walki, na oczach trenera popełniał tragiczne błędy, grał chaotycznie, bez jakiegokolwiek schematu rozwiązywania akcji. Tak słabego Lecha jeszcze w tym sezonie nie oglądaliśmy.
Przed meczem Maciej Skorża wyraził pogląd, że jeżeli cechami wolicjonalnymi, zaangażowaniem Lech co najmniej dorówna beniaminkowi, to techniczna wyższość powinna mu zapewnić punkty. Już po pierwszych akcjach było jasne, że tylko gospodarzom zależy na zwycięstwie. Walczyli z zaangażowaniem, w dodatku okazali się lepsi piłkarsko, dobrze zawiązywali i kończyli akcje ofensywne. Na tle apatycznego, nieskoordynowanego Lecha to oni wyglądali jak wychwalany mistrz ligowej jesieni.
Kolejorz nie istniał w Radomiu jako drużyna, a poszczególni piłkarze przekreślili dobre opinie na swój temat. Obrona bez Milicia nie była już tak zgrana i skuteczna. Środek pola został poddany bez walki, Karlstrom i Murawski nie dorównywali agresywnym i silniejszym fizycznie przeciwnikom. Gdy o piłkę ścierali się gracz Lecha i Radomiaka, można było być pewnym, że piłka znajdzie się w posiadaniu tego w zielonym stroju.
Adriel Ba Loua z każdym meczem pokazuje, jak bardzo przesadzone są wieści o jego nadzwyczajnych umiejętnościach. Dobrze operuje piłką tylko wtedy, gdy w pobliżu nie ma przeciwnika. Celne podanie udaje mu się raz na wiele prób, jeszcze rzadziej zwycięsko wychodzi z dryblingów. Daje drużynie coraz mniej. Lepiej od niego spisuje się Skóraś. Też ma złe zagrania, ale wprowadza na boisko ożywienie, częściej kieruje piłkę do zawodników będących przed bramką przeciwnika.
Trener Skorża marzył o dwóch równych klasą napastnikch. I doczekał się tego, bo nastąpiło równanie w dół. Dotychczas nie było wielkiego pożytku z Sobiecha, jego rola polegała na tym, że po prostu pokazywał się na boisku. To samo można ostatnio mówić o Ishaku. W Radomiu starał się być aktywny, partaczył jednak akcje niemiłosiernie, nie dochodził do piłek, zawsze był spóźniony. Od miesiąca nie może dojść do wyjściowej formy. I już w tym roku nie dojdzie.
W dołku jest zresztą cała drużyna. Ogarnęła ją apatia, jakby zniechęciła się i znudziła liderowaniem. Z Piastem wygrała u siebie z dużym trudem. Była o włos od potknięcia się w derbach, wykorzystała żałosną nieskuteczność Zielonych. W Radomiu była tłem dla beniaminka, który ma w składzie zawodników wysokiej klasy, do tego zdecydowanych i pewnych siebie, sprawnie operujących piłką. Gospodarze zaprezentowali się jako zespół, który wie, czego chce. Nawet kiedy w końcówce dał się zepchnąć do obrony, był pewny swego, bo widział, że gościom nie wychodzi kompletnie nic. Nie trzeba im przeszkadzać, prędzej lub później sami zgubią piłkę.
Jeżeli nawet porażka z Białymstoku, niespodziewana strata punktów w Mielcu i Łęcznej nie świadczyły jeszcze o kryzysie, to teraz nie ma wątpliwości, że stał się on faktem. Maciej Skorża stanął przed najtrudniejszym wyzwaniem od kiedy wrócił do Poznania. Jego nastrój podczas pomeczowej konferencji prasowej świadczył, że zdaje sobie z tego sprawę. Przywrócenie rozbitej drużynie równowagi będzie trudne. Na szczęście do końca roku pozostał tylko jeden mecz. Wystarczy go wygrać, by zachować minimalne prowadzenie, porażka może spowodować obsunięcie się w tabeli.
Przeciwnikiem będzie Górnik Zabrze. Jest on w równie dobrej formie, jak Radomiak, więc takiemu Lechowi, jakiego widzieliśmy w sobotę, trudno będzie go powstrzymać nawet na własnym stadionie. Nie ma mowy, by czołowi gracze Lecha przez kilka dni odzyskali piłkarską formę i siłę fizyczną. Trener może natomiast poprosić ich, by poważniej podeszli do meczu, nie poddali się bez walki.