Wściekłość kibiców Lecha, połączona z poczuciem beznadziei, jest ogromna. Od pół roku klub dostarcza im samych zgryzot. W komentarzach wyrażają przekonanie, że po tym, co zdarzyło się w sobotę, nie pierwszy zresztą raz w tym sezonie, losy Dariusza Żurawia są przesądzone. Po prostu nie ma innego wyjścia, klub zwolni go z całą pewnością. Mylą się głęboko. Nie będzie żadnego zwolnienia.
Wymiana trenera w tej fazie sezonu byłaby dla władz Lecha kłopotliwa, poniosłaby za sobą koszty. W innym klubie to nie byłby żaden argument, przecież wyniki są najważniejsze, trzeba je ratować. Opinia publiczna też się liczy, nie można z niej kpić. Poza tym istnieje coś takiego, jak poczucie odpowiedzialności za projekt, którym się zarządza, a który budzi ogromne emocje w dużej części kraju. W Lechu takich argumentów nie bierze się pod uwagę.
Obecna sytuacja drużyny to wypadkowa złych kroków, a było ich w przeszłości niemało. Właściciel Lecha musi być świadomy, że równowagę przywróci tylko pozbycie się niekompetentnego prezesa odpowiadającego za pion sportowy, podejmującego same złe decyzje, narażającego klub na ogromne straty finansowe i wizerunkowe. Jeśli strategiczna decyzja dotycząca zarządzania nie zostanie podjęta, niebawem nie będzie już czego ratować.
Gdyby właściciel Lecha miał ten klub w sercu i porażki bolałyby go tak, jak bolą wszystkich kibiców – nie zawahałby się. Zrobiłby wszystko, by ratować sytuację, nie tkwiłby w gnuśności. Wymianę trenera, który stracił kontrolę nad drużyną, potraktowałby jako akcję ratunkową. Zdałby sobie sprawę, że brak reakcji uznany będzie za odmowę udzielenia pomocy.
Projekt o nazwie „Dariusz Żuraw trenerem Lecha” dobrze rokował, ale ostatecznie zakończył się fiaskiem. Już jesienią było oczywiste, że wszystko zmierza ku upadkowi. Jest coraz gorzej. Nie ma ani jednej przesłanki pozwalającej wierzyć w wyjście z kryzysu. Do końca sezonu pozostało osiem meczów, a każdy z nich to potencjalna kompromitacja. W każdym klęska będzie bardziej prawdopodobna niż sukces. Jaki jest sens kontynuować drogę donikąd? Trener po meczu jak zwykle mówił coś o analizie i wyciąganiu wniosków. To tak, jakby ktoś próbował wyklepać auto po dachowaniu i zderzeniu z drzewem.
Lech chce żyć ze sprzedaży piłkarzy. W najbliższym czasie nie sprzeda żadnego. Nie znajdzie kupca. Nikt nie sięgnie po towar wybrakowany. Wszyscy piłkarze, w tym młodzi, grają poniżej możliwości. Ich forma została zdewastowana, a sama z siebie się nie odrodzi. 16- i 17-latkowie nie rozwiną skrzydeł. Czeka ich los Filipa Marchwińskiego, który zamiast zrobić krok do przodu, zatrzymał się. A potem zaczął się cofać. Tylko wykwalifikowany szkoleniowiec zapewniłby mu, a także jego kolegom, piłkarski rozwój. Poprowadzić trening potrafi każdy, ale to stanowczo za mało.
Podobno klub rozgląda się za trenerem w Holandii. Nie wiemy, kto wymyślił taki kierunek, możemy się tylko domyślać. Nie ma żadnej gwarancji, że choć raz uda się postawić na właściwego człowieka, ale nic nie będzie dla klubu groźniejsze niż umycie rąk i obserwowanie, jak stacza się w otchłań.