Porażka na własnym boisku z Motorem Lublin to nie tylko strata punktów, które – jak się wielu wydawało – można było Lechowi dopisać jeszcze przed meczem. To także niepewność. Czy Kolejorz wróci na zwycięską ścieżkę? Czy słaba forma kilku ważnych piłkarzy to zapowiedź kolejnej serii, tym razem przykrej? Na najbliższy mecz, w Krakowie, czekamy z niepokojem.
A było już tak dobrze. Lech w lidze wygrywał i wygrywał, nie dawał szans kolejnym przeciwnikom, imponował intensywną grą w ofensywie, zgraną i szczelną defensywą. Europejskie występy dwóch rywali do wysokich miejsc prawdopodobnie spowodują, że na ligę nie wystarczy im sił i piłkarzy. Trzeba więc punktować i uciekać, póki sytuacja sprzyja, póki Raków jeszcze nie prezentuje wyjątkowej formy, nie wykorzystuje w pełni możliwości swych nowych piłkarzy i wracającego do pełni sił Ivi Lopeza. Okazało się jednak, że Lech ma problemy nie tyle z przeciwnikami, co z samym sobą.
Człowiek nie jest maszyną, która nigdy się nie zacina. Zawsze zdarzy mu się chwila słabości, gorszej dyspozycji. Wahania formy najczęściej dotykają piłkarzy młodych. Jeśli w drużynie jest takich kilku, a ich wystawianie do gry to obowiązek narzucony trenerowi, to słabsza gra całego zespołu jest co najmniej prawdopodobna. W meczu przeciwko Motorowi gorzej niż ostatnio zagrało kilku zawodników, nie tylko tych najmłodszych. Hotić nie był sobą z meczu przeciwko Jagiellonii i wcześniejszych. Gubił się w dryblingach, pozwalał sobie odbierać piłkę. Walemark też miał problemy z wykorzystaniem własnych atutów. Nic nie wychodziło Pereirze, kopał piłkę nie tam, gdzie chciał. Sousa bardzo się starał być aktywnym. I był, niewiele jednak z tego wynikało.
A młodzi? Kozubal nie zawiódł, nie można o nim powiedzieć złego słowa. Natomiast Gurgul rozegrał najsłabszy mecz od dawna. Raz po raz kierował piłkę do przeciwników, zamiast do kolegów. Nie potrafił ani jej wyprowadzić spod własnej bramki, ani nawet wybić. Bywał zagubiony w defensywie (nie popisał się przy stracie drugiej bramki) i bezproduktywny na połowie przeciwnika. Pingot zagrał z konieczności. Dlaczego na boisku, w zastępstwie Milicia, znalazł się on a nie Salamon? Prawdopodobnie dlatego, że na tej pozycji potrzebny był gracz lewonożny. Poza tym Pingot jest młody, klub chce go promować. Jak się okazało, obrona z Miliciem i z Pingotem to dwie inne formacje. Wątpliwe, by Motorowi udawało się tak łatwo zaskakiwać Lecha, gdyby nie wykartkowanie Milicia. Czy Salamon dałby drużynie więcej niż Pingot? Być może, choć tego już nie sprawdzimy.
Po meczu piłkarze Lecha i trener narzekali na jakość boiska. Z daleka wydawała się niezła, zielona, ale w rzeczywistości pełno było w niej dziur, nierówności. Piłkarze nie czuli się na niej pewnie, często łapali dziwne poślizgi, miewali problemy z utrzymaniem równowagi. Kto wie, czy właśnie nie to miało wpływu na wolniejsze niż ostatnio rozgrywanie przez Lecha ataków. Płyta została wymieniona raptem kilka miesięcy temu. Długo nie wytrzymała. Jednocześnie w świat poszły informacje o oszczędnościach, jakie chce czynić Lech, także na utrzymaniu boisk.
Konstrukcja stadionowego dachu powoduje, że promienie słoneczne, rzadkie o tej porze roku, nie mają dostępu do całej płyty. Tren mankament, a także słabą cyrkulację powietrza, trzeba nadrabiać drogimi zabiegami. Na Wyspach Brytyjskich, gdzie gra się przez całą zimę, boiska są zielone i gładkie jak stół, co wymaga nie byle jakich kompetencji green keeperów i wysokich kosztów. Piłkarze, za których płaci się grube miliony funtów, nie mogą biegać po klepiskach. Tam stwierdzenie „optymalizacja kosztów” nikomu nie przeszłoby przez gardło. Zaoszczędzenie tysięcy spowoduje stratę milionów.
Lech ma teraz problem z boiskiem, na którym za kilka dni rozgrany zostanie mecz Ukrainy z Gruzją. Trener natomiast musi zadbać, by porażka z Motorem okazała się jedyną w tej fazie ligowych rozgrywek. Ostatnie wyniki do tego stopnia rozbudziły oczekiwania, że kibice nie zniosą powrotu do „normalności”, czyli bezradności. Niels Frederiksen niesamowicie przeobraził grę Kolejorza, pomógł piłkarzom odzyskać klasę. Teraz stoi przed trudniejszym zadaniem, bo tylko prawdziwi fachowcy potrafią postawić diagnozę, wyeliminować słabości, przywrócić piłkarzom wiarę.