Można było w głębi serca liczyć na awans Kolejorza do czwartej rundy eliminacji Ligi Europy. Kto by się jednak spodziewał takiej demolki? Apollon Limassol został u siebie ośmieszony. 5:0 w europejskich pucharach, w dodatku na wyjeździe, to w polskim futbolu wypadek niespotykany. Mamy drużynę! Serce rośnie!
Jak było do przewidzenia, trener Lecha wystawił „żelazny” skład. Można się było tylko zastanawiać, czy postawi na Rogne w obronie, czy na Crnomarkovicia. Zdecydował się na Serba. Na skrzydle zagrał nie Skóraś, ale Sykora.
Najgroźniej było w pierwszej minucie, gdy Lech mógł dać się zaskoczyć. Rozpoczął od środka, szybko stracił piłkę, Cypryjczycy ruszyli i Bednarek musiał bronić mocny strzał z dystansu, po chwili znów było nieciekawie. Lech nie mógł się pozbierać i wydawało się, że szybko da się stłamsić Cypryjczykom. Opanował jednak sytuację i teraz to on był o włos od bramki. Tiba posłał piłkę za plecy obrońców, bramkarz niestety obronił dobry strzał Kamińskiego, a potem dobitkę Ishaka.
W następnych minutach Lech mógł się coraz bardziej podobać. Miał przewagę, po każdej stracie piłki zakładał pressing, nie pozwalał solidnemu w ofensywie Apollonowi rozwinąć skrzydeł. Szkoda tylko, że fantazja ponosiła Puchacza, że nie wszystkie podania były celne. Straty piłki początkowo nie były bolesne, bo kiedy przeciwnik ruszał do przodu, szybko był neutralizowany.
Jeżeli coś w grze Lecha budziło niepokój, to właśnie te głupie straty w środku boiska lub nawet pod cypryjską bramką. Klasowa drużyna tak się nie zachowuje. Nie dość, że dobrze zapowiadające akcje paliły na panewce, to przeciwnik miał szanse wyjść z szybkim atakiem. Pod koniec pierwszej połowy Cypryjczycy doszli do głosu, bo potrafili wykorzystać niechlujstwo Lecha próbującego prostszych środków, takich jak dalekie niecelne podania. Podeszli bliżej bramki Bednarka, a poznaniacy nie potrafili znaleźć na to recepty, stracili swobodę.
Wydawało się, że sukcesem będzie dowieźć remis do końca. Lech jednak wybudził się z letargu. I to jak! Kapitalne, mocne podanie Tiby dotarło do Ishaka, którego strzał bramkarz jakoś zatrzymał. Chwilę potem fantastycznie rozegrał piłkę Ramirez. Miękkim lobem posłał ją do Tiby, Ishak uchylił się, by nie przeszkodzić, a Portugalczyk wyprowadził Kolejorza na prowadzenie.
Pierwsza połowa dobrze się skończyła, za to druga zaczęła się… jeszcze lepiej. Natychmiast Lech podwyższył prowadzenie, po znakomitym prostopadłym podaniu Tiby do Ishaka, który strzelił obok bramkarza. Było dobrze, ale Lech nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Miał dalsze okazje, które z pewnością by wykorzystał, gdyby Tiba i Moder nie podpalali się i nie walili z całej mocy nad bramkę.
Ale Lech i tak strzelał kolejne gole. Po wspaniałej kontrze Ramirez świetnym podaniem „wypuścił” Kamińskiego, który rozpędził się, zostawił za plecami obrońców i pewnie pokonał bramkarza. Każda kolejna akcja Kolejorza była groźna, mogła przynieść skutek. Nie miał miażdżącej przewagi, momentami dawał się zepchnąć do obrony, nie tracił jednak kontroli nad meczem. Widać było, że gdyby szedł na rekord w zdobywaniu goli, nie miałby z tym problemu.
Gola nr 4 zdobył Sykora precyzyjnym strzałem przy samym słupku, z podania – oczywiście! – Ramireza. Czech był blisko podwyższenia wyniku, ale uznał, że to chyba byłoby przesadą, trzeba się zadowolić czterema golami. Tiba był jednak innego zdania. Ośmieszył obronę rywala, kiwał jednego gracza po drugim i umieścił piłkę w pustej bramce. Kto by się tego spodziewał?!
Apollon Limassol – Lech Poznań 0:5 (0:1)
Bramki: Pedro Tiba 42, 90, Mikael Ishak 47, Jakub Kamiński 58, Jan Sýkora 81
Apollon: Dimitrios Dimitriou, Giannis Pittas (46 Daniel Larsson), Fanos Katelaris, Valentin Roberge, Attila Szalai, Diego Aguirre, Nicolas Diguiny, Djordje Denić, Esteban Sachetti (66 Sasa Marković), Bagaliy Dabo (14 Giannis Gianniotas), Charlisson Benschop.
Lech: Filip Bednarek, Alan Czerwiński, Lubomir Satka, Djordje Cenomarković, Tymoteusz Puchacz, Jakub Kamiński (76 Michał Skóraś), Jakub Moder (73 Karlo Muhar), Pedro Tiba, Dani Ramirez, Jan Sykora, Mikael Ishak (67 Nika Kaczarawa)
Żółte kartki: Benschop, Sachetti – Šatka.
Sędziował: Mattias Gestranius (Finlandia).