Czy to prawdziwe przełamanie? Czy zawsze będziemy oglądać takiego Kolejorza? Bardzo byśmy chcieli. Miał słabe momenty, wciąż było widać nerwowość, ale i pojawiło się to, co zapowiadał trener: panowanie długimi okresami na boisku, dużo przemyślanych, kończonych strzałami akcji. Wciąż mamy do czynienia z zespołem, który zawodził w najmniej oczekiwanych momentach. Zwycięstwo nawet nad słabszym rywalem cieszy, ale lepiej się nim nie upajać.
Maciej Skorża nie dokonał żadnej zmiany w składzie w stosunku do poprzedniego meczu. Wyglądało to na słuszny, jak się okazało, zamiar dania piłkarzom szansy rehabilitacji za falstart, jaki był ich udziałem. Nie mógł przecież nie zauważyć, że tylko nieliczni, z Kamińskim na czele, zagrali na miarę oczekiwań. Inni nie dali wiele drużynie. Podobnie zresztą postąpił prowadzący Górnika Jan Urban, ale jego decyzja trafną się nie okazała.
Pierwsze 5 minut zdecydowanie należało do Lecha. Osiągnął przewagę, miał inicjatywę, wszystkie formacje ustawione były wysoko, celem całej drużyny było jak najszybsze odzyskiwanie piłki. Jedna z przeprowadzonych w tym czasie akcji była prawdziwie groźna. A potem wystarczyło, by Górnik pierwszy raz przedostał się pod bramkę gości, by wyszedł na prowadzenie. Dopuściło mu szczęście, bo piłka przypadkowo trafiła w rękę Satkę (który to już raz?), a Jimenez skutecznie wykorzystał rzut karny. Ten sam Jimenez, o którym mówiło się, że jest w kręgu zainteresowań Lecha.
Niewiele brakowało, by Górnik natychmiast strzelił drugą bramkę wykorzystując oszołomienie Lecha. Dobrą interwencją nogą uratował go van der Hart. A kilka minut później mógł być remis po strzale finalizującego atak Lecha Satki. Słowakowi nie powiodła się rehabilitacja, dobrze obronił Sandomierski. Goście wciąż mieli przewagę, z której długo nic nie wynikało. Wiele zagrań było niezrozumiale złych, wiele piłek podawano „na zapalenie płuc”. Na nic nie przydawały się licznie wykonywane stałe fragmenty gry.
Lech w tym momencie nie grał ani trochę lepiej niż w poprzednim meczu. I miał takiego samego pecha. Kiedy już udało mu się na lewej stronie boiska rozmontować obronę Górnika i Kamiński plasowanym strzałem pokonał Sandomierskiego, gol nie został uznany, bo wcześniej „spalił” Skóraś. To była trzecia w nowym sezonie nieuznana z tego samego powodu bramka Lecha, przy żadnej prawidłowej, co zresztą zmieniło się niemal natychmiast. Kamiński miał wreszcie swojego gola. Wykorzystał świetną asystę Pereiry i pięknym strzałem głową pokonał bramkarza. Lech wciąż miał inicjatywę, jednak przed przerwą wynik się nie zmienił.
A w przerwie trener Urban przeprowadził zmiany. Jedną z nich było wprowadzenie na boisko Lukasa Podolskiego. Ledwo jednak publiczność zdążyła się nacieszyć jego obecnością, a już musiała oglądać radość piłkarzy Kolejorza po golu strzelonym po serii dobrych, szybkich podań. Asystował z pierwszej piłki Amaral, a Ishak celnym strzałem lewą nogą pokonał Sandomierskiego. Górnik musiał szybko zmienić taktykę. Zaatakował, wykorzystywał umiejętne zagrania Podolskiego, ale Lech opanował sytuację i zamknął Górnika na jego połowie.
Gościom nie udawało się nieustanne panowanie na boisku. Przyszedł czas, gdy trzeba się było bronić, a wtedy mnożyły się błędy, złe zachowanie Douglasa mogło się źle skończyć. Jednak Lech znów zaatakował, przeprowadził jeszcze jedną ciekawą akcję, piłka trafiła do Skórasia, a po jego strzale i rykoszecie spadła bramkarzowi „za kołnierz”. Sytuacja wydawała się opanowana, choć Górnik nie zamierzał się poddawać i od czasu do czasu przedostawał się pod bramkę Lecha po dobrych podaniach Podolskiego, Górnik będzie miał z niego wiele korzyści.
Dopiero 10 minut przed końcem meczu Maciej Skorża przeprowadził zmiany. Lekko utykając boisko opuścił zawodnik meczu – Kuba Kamiński, a także Amaral. Weszli na nie Sykora i Murawski. Potem jeszcze szanse otrzymali Sobiech i Marchwiński. Zwycięstwo Lecha nie tylko nie było zagrożone, ale był on bliski strzelenia kolejnych goli. Niewiele do szczęścia brakowało Marchwińskiemu, po podaniu Murawskiego. Jednym z najlepszych graczy na boisku był Periera. Tuż przed końcem zniweczył dobrą o sobie opinię. Wybijając piłkę uderzeniem w stylu kung-fu trafił znokautował rywala i wyleciał z boiska.
Górnik natychmiast przycisnął, sędzia Marciniak przedłużył mecz o 5 minut, więc działo się jeszcze sporo ciekawego. O dziwo to Lech mógł po kontrze strzelić bramkę. Niestety Sykora zmarnował sytuację sam na sam.
Górnik Zabrze – Lech Poznań 1:3 (1:1)
Bramki: Jesús Jiménez 8 (k) – Jakub Kamiński 38, Mikael Ishak 49, Michał Skóraś 69.
Żółte kartki: Bainović, Janža – Šatka.
Czerwona kartka: Joel Pereira (89. minuta).
Górnik: Grzegorz Sandomierski, Kacper Michalski (76 Piotr Krawczyk), Przemysław Wiśniewski, Rafał Janicki, Erik Janża (66 Yshmael Baidoo), Robert Dadok, Alasana Maneh (46 Adrian Dziedzic), Filip Bainocić (46 Lukas Podolski), Bartosz Nowak, Mateusz Cholewiak, Jesus Jimenez (83 Norbert Wojtuszek).
Lech: Mickey van der Hart, Joel Pereira, Bartosz Salamon, Lubomir Šatka, Barry Douglas, Michał Skóraś (90 Alan Czerwiński), Jesper Karlstroem, Joao Amaral (80 Radosław Murawski), Pedro Tiba (85 Filip Marchwiński), Jakub Kamiński (80 Jan Sykora), Mikael Ishak (90 Artur Sobiech).
Sędziował Szymon Marciniak (Płock), widzów ponad 18 tysięcy, w tym duża grupa aktywnie dopingujących fanów z Poznania.