Bardzo dobrze Kolejorz zaczął eliminacje do Ligi Mistrzów. Droga przed nim jeszcze bardzo daleka, przede wszystkim czeka go rewanż na trudnym terenie w Baku, ale nawet niskie zwycięstwo nad klasowym i otrzaskanym w pucharowych bojach rywalem, po pięknej akcji, daje nadzieję na zaistnienie w Europie. Pierwsza połowa toczyła się z przewagą Karabachu, ale w drugiej Lech sprawił korzystne wrażenie. Debiut nowego szkoleniowca, który skorzystał tylko z wypróbowanych graczy, trzeba uznać za bardzo udany.
Nowy trener, stary skład. John van den Brom postawił na zawodników sprawdzonych, najczęściej grających w ubiegłym sezonie. Jeśli cokolwiek zaskakiwało, to wystawienie na skrzydle Velde, który miał problemy z zaistnieniem w drużynie. Jak się okazało, w tym meczu nie zawodził bardziej niż koledzy. Po drugiej stronie boiska biegał bardziej ofensywnie nastawiony Skóraś. Na ławce zasiadł Ba Loua, podobnie jak dopiero niedawno sprowadzeni do klubu piłkarze. Jedyną nową twarzą w zespole, zgodnie przewidywaniami, był bramkarz Artur Rudko.
Lech przystąpił do tego meczu z dużym respektem wobec przeciwnika, który czuł się pewniej przy Bułgarskiej. W grze Karabachu widać było spokój i pewność siebie. Piłkarze z Azerbejdżanu rzadko tracili piłkę, swobodnie ją rozgrywali. Do tego umiejętnie stosowali pressing, więc Kolejorzowi trudno było opuszczać własną połowę. Przeciwnik częściej egzekwował rzuty rożne, oddawali strzały, na szczęście zwykle niecelne. Jednak już sama łatwość w dochodzeniu do dobrych pozycji robiła duże wrażenie.
Różnica w jakości gry była coraz bardziej wyraźna. To goście utrzymywali się przy piłce, rządzili na boisku, a Lech miał kłopoty nawet z celnymi wyrzutami piłki z autu, dawał ją sobie szybko obierać. Piłkarskie umiejętności były po stronie graczy znad Morza Kaspijskiego. Mistrz Polski próbował grać szybko, na dwa kontakty, ale słabo to wychodziło, dlatego bardzo rzadko i krótko cieszył się posiadaniem piłki w środku boiska. Skutek był taki, że gra toczyła się głównie na połowie zmuszonych do obrony gospodarzy. Kiedy już mieli oni okazję przejść na połowę rywala, akcja kończyła się znakiem firmowym Kolejorza – niecelnym podaniem.
Lechowi wystarczyła tylko jedna składna akcja z udziałem Velde, Amarala, Pereiry i Ishaka, by całkiem niespodziewanie wyszedł na prowadzenie. Pereira obsłużył Ishaka idealnie, Szwedowi wystarczyło dostawić nogę, by to Kolejorz schodził na przerwę z przewagą gola. Od początku drugiej połowy Karabach wzmocnił tempo, nacierał jeszcze mocniej i był bardzo groźny, wykorzystywał każdy prosty błąd Lecha, a tych niestety nie brakowało. Jednak Lech potrafił też, przynajmniej momentami, utrzymywać piłkę w środku pola i przedostawać się pod azerską bramkę.
Nieskuteczność w ataku skłoniła trenera Karabachu, już po kwadransie, do wymiany trzech ofensywnych piłkarzy. Były też zmiany w Lechu, też ofensywne. Za Velde i Amarala weszli na boisko Ba Loua i młody Szymczak, a potem Kwekweskiri za Ishaka. Ten ostatni ruch świadczył o zamiarze utrzymania korzystnego, biorąc pod uwagę przebieg meczu, wyniku. I powiodło się to, bo zespół z Azerbejdżanu wciąż nie wykorzystywał dobrej organizacji gry i sprawnego przedostawania się pod bramkę Rudki, a pojedyncze akcje Lecha, niektóre całkiem dobre, też kończyły się fiaskiem. Szkoda, że nie udało się wykorzystać idealnej okazji bramkowej.
Lech Poznań – Karabach Agdam 1:0 (1:0)
Bramka: Mikael Ishak (42)
Żółte kartki: Karlström, Szymczak – Richard, Leândro Andrade.
Lech: Artur Rudko, Joel Pereira, Lubomir Satka, Antonio Milić, Pedro Rebocho, Kristoffer Velde (62 Adriel Ba Loua), Radosław Murawski (83 Alan Czerwiński), Jesper Karlström, Joao Amaral (62 Filip Szymczak), Michał Skóraś, Mikael Ishak (80 Nika Kwekweskiri).
Karabach: Sahrudin Mahammadalijew, Marko Vesović, Maksim Miedwiediew, Kevin Medina, Elvin Cafarqulijev (82 Toral Bayramov), Kady (83 Owusu Kwabena), Qara Qarajev, Richard (62 Marko Janković), Leandro Andrade, (62 Filip Ozobić), Abdellah Zoubir, Ibrahima Wadji (62 Ramil Seydayev).
Sędziował Jose Luis Munuera Montero (Hiszpania).
Widzów 25.188.