Trener Lecha jest dumny z postawy drużyny w Krakowie, nie znalazł w niej słabych punktów. Zwycięstwo rzeczywiście jest cenne, bo w tym sezonie to rzadkość, ale Maciej Skorża nie wspomina o jakości przeciwnika, o podarowanej mu bramce. Także o tym, że dużo lepszy zespół, mający miażdżącą przewagę w grze, mógł nie dowieźć nikłego prowadzenia do końca. Ostatnie minuty były nerwowe.
Wisła Kraków pokazała się jako drużyna tak marna, że tego dnia miałaby problemy nawet z panami w średnim wieku uczęszczającymi na zajęcia TKKF. To nie przypadek, że ostatni mecz wygrała jeszcze w lutym, a bramki zdobywa od wielkiego dzwonu. Nie ma więc co się zachwycać dominacją Lecha. Wypada raczej się niepokoić, że nie przełożyła się ona na bramki, że przez większość meczu, a zwłaszcza w ostatnim kwadransie, wynik był na styku.
Gospodarzy było stać na oddanie w całym meczu tylko jednego celnego strzału (niecelnych było zresztą niewiele więcej). Nie doszłoby i do tego, gdyby nie usłużność Antonio Milicia, który bezmyślnie zaatakował przeciwnika w miejscu, z którego można groźnie uderzyć z rzutu wolnego. Chorwat miał w tym spotkaniu więcej zagrań nie poprzedzonych zastanowieniem się. Taranował rywali narażając się na kartki, kopał do przodu nie zważając, że nie ma tam kolegów z drużyny.
Ostatnie minuty były nerwowe, bo wszyscy w lidze wiedzą, że Lech potrafi wyręczać potrzebujących bramek przeciwników. Wisła przez całe spotkanie nie przeprowadziła ani jednej sensownej akcji ofensywnej, ale mogła zrobić zamieszanie pod bramką gości, sprowokować ich do samobója albo faulu, a van der Hart popełniał już błędy przekładające się na punkty. Przy rzucie wolnym też ułatwił zadanie Błaszczykowskiemu. Niejeden kibic Kolejarza widział już oczami wyobraźni kolejną frajerską bramkę odbierającą zwycięstwo.
Nie byłoby takiej nerwówki, gdyby prowadzenie było takie, jakie być powinno, czyli wysokie. Rozchwianie emocjonalne piłkarzy Lecha ujawnia się nie tylko pod własną bramką. Przejawia się brakiem zdecydowania w ofensywie, koncentracji. Czerwiński, mając kilku kolegów w polu karnym, niemal zawsze kieruje piłkę dokładnie tam, gdzie są tylko obrońcy. Kiedy podczas kontrataku piłkę otrzymuje rozkojarzony Skóraś, to jest pewne, że kopnie ją pod nogi obrońcy.
Podczas letniej przerwy drużyna ma się przeobrazić. Oby nie ograniczyło się to, jak zwykle, do sprowadzenia przeciętnych skandynawskich lub bałkańskich ligowców. Lech potrzebuje jakości, nie tylko piłkarskiej, ale przede wszystkim mentalnej. Prawdziwą satysfakcję poczujemy dopiero wtedy, gdy potrafi zdominować nie tylko słabiutką Wisłę , ale i drużyny z ligowej czołówki.