Przy dużej przewadze na boisku i prowadząc 2:0, Lech mógł spokojnie i pewnie pokonać Wisłę. Nie byłby sobą, gdyby na końcu nie sprawił przeciwnikowi prezentu. Dał gospodarzom nadzieję na remis, zafundował sobie stratę nerwów, ale tym razem się nie ośmieszył. Wygrał tylko 2:1, zdecydowanie zbyt nisko. Powinno być dużo wyżej. I bez straty gola, bo Wisła oddała tylko jeden celny strzał, wykorzystała błąd van der Harta.
Gdyby Pedro Tiba nie zasiadł na ławce, lecz wszedł na boisku od pierwszej minuty, można byłoby powiedzieć, że trener wystawił najlepszych piłkarzy, jakich ma do dyspozycji. W rezerwie pozostawali zawodnicy, którzy znaleźliby miejsce w każdym polskim klubie. Problem tylko w tym, że w każdym polskim klubie z dużo gorszych zawodników potrafią stworzyć drużynę.
Początek należał zdecydowanie do Lecha. Panował na boisku. Nacierał jednym i drugim skrzydłem, z łatwością zdobywał teren, kiedy jednak piłka zbliżała się do pola karnego, wszystko zawodziło. Brakowało celnego podania, a w trwonieniu wysiłku kolegów brylował Czerwiński. Gdyby nie podwal na ślepo, lecz szukał kolegów, bramka padłaby nie po 11 minutach, ale dużo wcześniej. Szybko też wykluczył się z ostatniego meczu łapiąc żółtą kartkę, skazującą go na dyskwalifikację.
Przewaga Lecha znalazła odzwierciedlenie w wyniku po rzucie rożnym. Kwekweskiri wrzucił piłkę na krótki słupek, tam stał Salamon, który przedłużył podanie do Ishaka, a on nie miał problemu z umieszczeniem głową piłki w siatce. Inicjatywa potem nadal należała do Kolejorza, Wisła nijak nie mogła się rozpędzić. Dobrze funkcjonowały Lechowe skrzydła, nawet Sykora grał jak nie on, rajdami i zwodami, niestety bezproduktywnymi, popisywał się Kamiński.
Jeszcze w pierwszej połowie Lech stracił Ishaka. Ledwo zdobył bramkę, a po szybkim biegu uszkodził mięsień, musiał go zastąpić Johannsson. Nie zbiło to gości z pantałyku. Wprost przeciwnie. W każdej chwili można się było spodziewać przestoju w ich grze, tymczasem im dłużej trwało spotkanie, tym bardziej rosła ich przewaga. Lech grał swobodnie, zespołowo, pierwszy raz chyba od miesięcy cieszył się futbolem, momentami ośmieszał Wisłę. Nie podwyższał jednak, mimo wielu prób, wyniku, a ponieważ potrafi roztrwonić wszystko, gospodarze nie mieli prawa tracić nadziei.
Trochę aktywniej grała Wisła od początku drugiej połowy, ale nic jej to nie dawało, bo Lech wciąż rządził na boisku, a jeżeli czegoś mu brakowało, to tylko skuteczności. Przez kwadrans nie udawało się podwyższyć prowadzenia, więc wynik wisiał na włosku, wystarczył przecież błąd obrony, by podarować gospodarzom bramkę. Dla Lecha to nie pierwszyzna. Wszystko zmieniło wejście na boisko Tiby. Niemal natychmiast zdobył bramkę, nie potrzebował nawet minuty. Wydawałoby się, że teraz Lechowi trudniej będzie stracić kontrolę nad wydarzeniami, ale co Lech, to Lech.
Na ostatni kwadrans wszedł na boisko Błaszczykowski, który w grudniu dał Wiśle zwycięstwo w Poznaniu. Nie potrafiła tworzyć okazji bramkowych, ale zawsze może liczyć na prezenty od Lecha. Milić popełnił bezsensowny faul przed polem karnym, a Błaszczykowski, przy złym zachowaniu van der Harta, zdobył bramkę z rzutu wolnego. Na szczęście był to jedyny celny strzał Wisły w tym meczu. Tym razem Lech nie stracił zwycięstwa, z duszą na ranieniu dowiózł je do końca.
Wisła Kraków – Lech Poznań 1:2 (0:1)
Bramki: Jakub Błaszczykowski 78 – Mikael Ishak 12, Pedro Tiba 61
Żółte kartki: Brown Forbes – Czerwiński, Kwekweskiri, Karlström, Milić.
Wisła: Mateusz Lis, Serafin Szota, Souleymane Kone, Michal Frydrych, Konrad Gruszkowski (87 Dawid Szota), Gieorgij Żukow, Stefan Savić, Yaw Yeboah (87 Aleksander Buksa), Żan Medved (80 Rafał Boguski), Piotr Starzyński, Felicio Brown Forbes (72 Jakub Błaszczykowski).
Lech: Mickey van der Hart, Alan Czerwiński (61 Michał Skóraś), Bartosz Salamon, Antonio Milić, Tymoteusz Puchacz, Jan Sykora (90 Norbert Pacławski), Nika Kwekweskiri (90 Filip Marchwiński), Jesper Karlstroem, Dani Ramirez (60 Pedro Tiba), Jakub Kamiński, Mikael Ishak (28 Aron Johannsson).
Sędziował Sebastian Jarzębak (Bytom).