Rozważania teoretyczne typu „co by było gdyby” większego sensu nie mają. Trudno jednak nie przyznać, że gdyby władze Lecha nie strzeliły sobie samobója przekazując najważniejsze klubowe aktywa w ręce wielkiego destruktora Adama Nawałki, drużyna znacznie wcześniej osiągnęłaby dzisiejszy poziom. Kto wie, czy nie biłaby się do końca o mistrzostwo.
Pan Adam zostawił po sobie przy Bułgarskiej zgliszcza. Nie on jeden, nie jest jakimś szczególnym nieudacznikiem. Jego poprzednicy odnosili równie wielkie „sukcesy” szkoleniowe, po każdym z nich trzeba było załączać tryb ratunkowy. W ostatnich latach tylko jeden trener wyróżnił się tym, że wystarczyło mu kilka treningów, by zmienić nastawienie piłkarzy, dać im luz. Gra ofensywna jest czymś najbliższym ludzkiej naturze, przynosi satysfakcję. Dariusz Żuraw zdaje sobie z tego sprawę. Dziś zbiera tego owoce.
Jesienią widzieliśmy przebłyski ofensywnej, radosnej gry Lecha, ale głównie w meczach ze słabeuszami. Lepsze, prowadzone przez doświadczonych trenerów drużyny radziły z tym sobie, potrafiły nieopierzony zespół Żurawia wypunktować. Cracovia Probierza zastosowała w rundzie jesiennej w Poznaniu antyfutbol, zabijała mecz od samego początku, nie pozwoliła Lechowi rozwinąć skrzydeł. Gdy nie było innych sposobów, piłkarze „Pasów” padali na murawę w paroksyzmach bólu, żądali pomocy medycznej, bezczelnie kradli minuty. Dało im to trzy punkty. W polskiej lidze takie numery wychodzą. W Europie już nie, dlatego Cracovia grą w pucharach długo się nie nacieszyła.
Tamten Lech nie potrafił sobie z takimi zagrywkami radzić. Wiosną, szczególnie po przerwie pandemicznej, poznaliśmy innego Kolejorza. Nie zgubił fantazji, nie zaniechał ofensywy, ale okrzepł, jest skuteczniejszy, potrafi być wyrachowany (pokazał to niedawno w Gliwicach). Szkoda, że klub zachorował na Nawałkę, dał się nabrać, stracił mnóstwo pieniędzy i resztki reputacji. Dobrze, że zdecydował się go pozbyć. Źle, że nie stało się to dużo wcześniej. Żal tego zmarnowanego czasu.
Gdyby Żuraw miał pół roku więcej, wyprowadziłby Lecha na wyższy poziom. Wystarczy spojrzeć na obecną tabelę, by zauważyć, że nawet trzy mecze wygrane a nie zremisowane, uniknięcie kilku bolesnych porażek zaowocowałoby… aż strach pomyśleć. Mogłoby być dużo lepiej. Nie chce się wierzyć, że jeszcze kilka miesięcy temu wielu kibiców wróżyło Lechowi walkę co najwyżej o awans do górnej części tabeli.
Na analizę sezonu przyjdzie czas. Teraz oceniamy kolejne mecze. Ten ostatni był niezwykły – jeden z najgorszych w wykonaniu Lecha w ostatnim czasie, ale zwycięski. Miał diabelne szczęście trafiając na Cracovię marną, świadomie przez trenera osłabioną, nastawioną już tylko na Puchar Polski. Trudno sobie przypomnieć, by piłkarze Kolejorza kiedykolwiek popełnili tyle upiornych błędów. Bohdan Butko, wychowany w innej piłkarskiej szkole, dotychczas zaliczał same pewne interwencje, a w Krakowie uparł się, by podarować Cracovii bramkę. To już nie jego wina, że z tego nie skorzystała.
A Crnomarković? Po co w niegroźnej sytuacji kopał do bramkarza kozłującą na mokrej nawierzchni piłkę? Gdyby nie Serb, Szymański zaliczyłby udany debiut w ekstraklasie, nie miałby okazji błysnąć piłkarskim kunsztem. Na trybunach stadionu przy ul. Kałuży było ponad 3 tysiące widzów. Zdecydowana większość z nich, bez względu na wiek i płeć, lepiej poradziłaby sobie z uderzeniem Crnomarkovicia.
W niedzielę niejeden piłkarz rozegra ostatni mecz w Lechu. Trzeba będzie budować jeszcze jedną nową drużynę, wprowadzać do niej kolejnych wychowanków. Zmian może być dużo, a to nie ułatwi udanego startu do nowego sezonu, a szczególnie odbije się na grze w eliminacjach Ligi Europy. Taki los klubów nastawionych na szkolenie młodzieży po to, by z tego żyć.
Wicemistrzostwo Polski nie zapisze się złotymi zgłoskami w bogatej historii Kolejorza, ale po tak bolesnych przejściach jest to jakieś osiągnięcie klubu. Po postawieniu przez młody zespół kropki nad „i” będziemy oceniać postępy wychowanków, prezentować ich statystyki mając świadomość, że interesują się nimi dużo bogatsze kluby. Największym osiągnięciem Lecha będzie zajęcie tak wysokiego miejsca z jednym tylko, w miarę solidnym, choć mającym na sumieniu niejedną wpadkę, bramkarzem. To się mogło udać tylko raz. Panowie, nie idźcie tą drogą.
Józef Djaczenko
Fot. lechpoznan.pl/Przemysław Szyszka