Zastanawiająca słabość Lecha. Nie walczył o zwycięstwo

Żal było patrzeć na grę Lecha w Zabrzu. Nie zależy mu na gonieniu czołówki, nie dążył do zwycięstwa. Sprawiał wrażenie, że wynik 1:1 w pełni go satysfakcjonuje. Nie prezentuje się lepiej niż jesienią. Na braki kadrowe nałożyła się słaba forma i brak zaangażowania. Zawiedli wszyscy. Ambitnie atakujący Górnik, który zimę spędził w Polsce i nie przeprowadził żadnego transferu, był drużyną lepszą.

Żadnego zaskoczenia w składzie być nie mogło. Trener Lecha ma ograniczone możliwości. Kilku ważnych graczy mu wypadło, a klub nie był zdeterminowany we wzmacnianiu składu. Tym razem młodzieżowców trzeba było promować z konieczności. W wyjściowym składzie było takich aż pięciu. W Górniku zresztą niewielu mniej.

Już po kilkunastu sekundach Tiba mógł strzelić bramkę dla Lecha, po szybkim wyprowadzeniu ataku. Portugalczyk źle się zachował. To było pierwsze z wielu złych jego zagrań w tym meczu. Dobrych nie było. Górnik odpowiedział równie szybkim atakiem, ale prawdziwy cios zadał 7 minut później, gdy doświadczona poznańska obrona została rozjechana szybkimi podaniami, a Sobczyk dał gospodarzom prowadzenie, z wykorzystaniem lekkiego rykoszetu o nogę ślamazarnie interweniującego Salamona.

Lech miał wielkie problemy z nabraniem rytmu w grze. Ataki się nie kleiły, mnożyły się błędy w środku boiska, po których Górnik szybko zdobywał teren i było groźnie pod podpoznańską bramką. Po kwadransie Kolejorz był o włos od zdobycia gola, gdy udało mu się zaskoczyć przeciwnika szybkim wyjściem do przodu. Do pustej bramki próbował strzelać Szymczak, bramkarza zastąpił obrońca.

Po 10 minutach Puchacz padł na ziemię w polu karnym po starciu z obrońcą. Sędzia wskazał „jedenastkę”. Do egzekwowania jej przygotowywał się Szymczak. Nie dane mu jednak było strzelić, bo sędzia po obejrzeniu powtórki zmienił decyzję. Trzeba było męczyć się dalej, a była to w wykonaniu Lecha najprawdziwsza męczarnia. Nic mu nie wychodziło, mógł tylko pomarzyć o płynności i wymianie podań. Brakowało jakości w ofensywie. Szczególnie zawodził Marchwiński.

Po pół godzinie gry sędzia wskazał jeszcze raz rzut karny. W polu karnym zwijał się z bólu Skóraś. Sędzia Marciniak obsługujący VAR miał wątpliwości, sędzia główny znów poszedł oglądać powtórkę. I znów anulował karnego. I znów Lech udawał, że mu na czymkolwiek tego dnia zależy. Górnik bronił się, ale i wyprowadził atak, po którym Rogne zachował się jak junior – bezsensownie podniósł w górę rękę. Sędziowie długo się zastanawiali, czy pan kapitan dotknął nią piłki. I podyktowali… spalonego.

Lechitom brakowało nie tylko jakości, ale i chęci. Pressing stosowali tak, jakby woleli nie odzyskiwać piłki. To była gra na alibi. Przegrywali walkę wręcz, dawali się wyprzedzać. Wyglądało to dużo gorzej niż w sparingach, gdy zawodnicy byli zmęczeni treningami. Wtedy atakowali z rozmachem. W Zabrzu podawali głównie do tyłu, van der Hart zaliczył więcej kontaktów z piłką niż gracze ofensywni.

Początek drugiej połowy był taki, jakby Lech pogodził się z porażką. Grał niemal wyłącznie na własnej połowie, jeszcze częściej wycofywał piłkę do bramkarza. Mogło się to źle skończyć, gdy Puchacz i Salamon pogubili się z boku boiska, dali sobie odebrać piłkę. Sprowadzony z Włoch obrońca okazał się graczem przereklamowanym. Utalentowany Szymczak biegał sobie samotnie na połowie Górnika, nie uczestniczył w meczu toczącym się po drugiej stronie boiska. Trener Żuraw stał obok boiska i bezradnie się temu przyglądał. Na ławce rezerwowych miał niemal samych nastolatków.

Jednak po kwadransie mieliśmy remis. Wystarczyły dwa rzuty rożne, jeden po drugim. Do piłki wyskoczyli Rogne i Salamon. Na szczęście Polakowi udało się nie przeszkodzić Norwegowi i dobrze uderzona głową piłka zatrzepotała w siatce. Górnik zareagował na to tak, jak wcześniej nie zareagował Lech – atakiem, zakładaniem aktywnego pressingu. Kolejorz miał coraz większe wproblemy z wyjściem z własnej połowy, wszystko było przechwytywane. Wyglądało to na tłamszenie bezradnych gości.

Na ławce siedział Ramirez, ale na boisko weszli Kraweć i Awwad, co obrazu gry nie zmieniło. Nadal najczęściej byli wykorzystywani obrońcy rozgrywający piłkę z bramkarzem. To była klasyczna gra na utrzymanie wyniku. Na ostatnie minuty bezproduktywnego, ale niczym nie wyróżniającego się od kolegów Marchwińskiego zastąpił Ramirez. Gra Lecha była równie „porywająca”, jak w końcówce jesieni. Jedyna różnica jest taka, że nie stracił bramki w ostatnich sekundach.

Górnik Zabrze – Lech Poznań 1:1 (1:0)
Bramki: Alex Sobczyk 7 – Thomas Rogne 60
Żółte kartki: Sobczyk, Manneh – Karlström.
Górnik: Martin Chudy, Giannis Massouras, Aleksander Paluszek (46 Przemysław Wiśniewski), Nichał Koj, Adrian Gryszkiewicz, Erik Janza, Norbert Wojtuszek (58 Daniel Ściślak), Krzysztof Kubica (72 Alasana Manneh), Bartosz Nowak (84 Roman Prochazka), Alex Sobczyk (58 Piotr Krawczyk), Jesus Jimenez.
Lech: Mickey van der Hart, Alan Czerwiński, Thomas Rogne, Bartosz Salamon, Tymoteusz Puchacz, Michał Skóraś (71 Wasyl Kraweć), Jesper Karlstroem, Pedro Tiba, Filio Marchwiński (83 Dani Ramirez), Jakub Kamiński, Filip Szymczak (71 Mohammad Awwad).
Sędziował Tomasz Kwiatkowski (Warszawa).

Udostępnij:

Podobne

Koniec roku weryfikuje oczekiwania

Miało być przepięknie. Prezentujący atrakcyjny, ofensywny futbol Lech wypracowałby w tym roku przewagę nad największymi ligowymi rywalami i wiosną pewnie zmierzał po mistrzostwo, by potem

Niech nas znów zaskoczą. Byle pozytywnie

Niewiele brakowało, by Lech nie poniósł konsekwencji ubiegłotygodniowej niespodziewanej obniżki formy. Spośród jego największych konkurentów w walce o mistrzostwo tylko Raków odniósł zwycięstwo, w charakterystyczny