Na stadion wybiera się ok. 30 tysięcy kibiców wierzących, że Lecha stać na odebranie punktów półfinaliście ostatniej edycji Ligi Mistrzów, potrafiących stworzyć świetną atmosferę. Gdyby Villarreal koniecznie musiał w Poznaniu wygrać, prawie na pewno dokonałby tego, bo jakości jednej i drugiej drużyny, wartości piłkarzy nie ma co porównywać. Jednak hiszpański zespół osiągnął już to, co chciał, nie musi angażować wszystkich sił, więc Kolejorz na straconej pozycji nie stoi.
Na starcie fazy grupowej Ligi Konferencji Lech spisał się w Hiszpanii nadspodziewanie dobrze. Villarreal punkty uratował w samej końcówce, wcześniej pozwolił sobie wbić trzy gole. Wtedy mu na zwycięstwie bardzo zależało, chciał dobrze rozpocząć rozgrywki. Trener Emery nie wystawił najlepszych piłkarzy, bo nie spodziewał się tak mocnego oporu Lecha. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Lech nie jest już w tak dobrej formie, zaliczył ostatnio kilka kosztownych wpadek. Villarreal zagwarantował sobie awans z pierwszego miejsca, ale nie ma już w klubie trenera, który go poprowadził do pucharowych sukcesów. Podobnie jak Lech, gra ostatnio trochę gorzej.
Kolejorz nastawi się na co najmniej remis, który w przypadku niewysokiego zwycięstwa Hapoelu Beer Szewa nad Austrią Wiedeń da mu wyjście z grupy. Niestety, z determinacją w Lechu ostatnio jest kiepsko. Nie potrafi zmusić się do walki w ostatnich minutach. Wprost przeciwnie, notorycznie traci punkty pozwalając przeciwnikom strzelać bramki w końcowych fragmentach spotkań. Często dzieje się tak po własnych błędach. Trener John van den Brom nie potrafi określić, jaka jest tego przyczyna.
– Strata goli w końcówkach meczu boli, tak było w spotkaniu z Rakowem. Jako dla trenera, nie ma dla mnie znaczenia, czy tracimy bramki na początku meczu czy pod koniec, bo jeśli to kosztuje stratę punktów, zawsze jest bolesne – mówi John van den Brom. Lechowi pozostały w tym roku do rozegrania tylko trzy mecze, w tym ten czwartkowy. Piłkarze wiele mają już w nogach, ale muszą się zmobilizować. Dobra wiadomość jest taka, że oprócz nieobecności zdyskwalifikowanego za żółte kartki Karlstroma nie ma innych kłopotów personalnych. Nawet leczący się od pół roku Salamon znajdzie się w kadrze meczowej. Kwekweskiri i Murawski mogą liczyć na grę od pierwszych minut.
Trener zauważył, że kibice Lecha lubią wspominać wyjątkowe mecze w europejskich pucharach. Wierzy, że i czwartkowy będzie do tej listy dopisany, gdy pozwoli awansować z grupy i cieszyć się wiosną grą w Europie w dalszym ciągu. – Mamy mocny zespół i potrafimy podjąć to wyzwanie. Tym bardziej, że na stadionie będzie może nawet więcej niż 30 tysięcy fanów i ich wsparcie nas poniesie. Nasz przeciwnik nie jest już w tak wysokiej formie, jak ostatnio, ale to wciąż jest bardzo mocny zespół – mówi trener Lecha.