W czwartek okaże się, czy wiosną będzie jeszcze o co walczyć. Puchar Polski przepadł, liga już jest przegrana, pucharowe występy też za chwilę mogą pozostać wspomnieniem. Tylko na początku sezonu Lech ponosił spektakularne klęski, ale i tak całą jesień należy uznać za straconą. Tuż po wywalczeniu mistrzostwa Polski władze klubu gwałtownie wyhamowały, jakby uznały, że w dążeniu do sukcesów za bardzo się rozpędziły i teraz trzeba przywrócić normalność, czyli zapewnić sobie święty spokój.
Ewentualna porażka z Villarreal, a argumentów Lech ma po swojej stronie śmiesznie mało, będzie oznaczać pożegnanie z Europą. Nie ma co liczyć na to, że Hapoel Beer Szewa nie wygra z Austrią Wiedeń. Trzeba polegać tylko na sobie, jednak w fazie grupowej Ligi Konferencji udało się rozegrać tylko jeden dobry mecz: domowy przeciwko Austrii, która zresztą okazała się nadspodziewanie słabym zespołem. Zajmie zasłużenie ostatnie miejsce w grupie. Być może zechce pożegnać się z rozgrywkami godnie, ale na niewiele ją stać.
Był taki moment, gdy Lech nagle przestał przegrywać, udanie godził grę pucharową z punktowaniem w lidze, zaczął nadrabiać stracony do czołówki dystans. John van den Brom jawił się niemal jako cudotwórca, który dokonał tego, co było zbyt trudne dla wszystkich jego poprzedników. Szybko niestety się okazało, że holenderski trener wcale nie panuje nad sytuacją. Lech nie potrafił wygrywać ważnych meczów, także tych, w których miał inicjatywę i brakowało tylko przysłowiowej kropki nad „i”. Strata do lidera sięgnęła 13 punktów. Ósme miejsce mistrza Polski w tabeli, bez względu na okoliczności, to wynik dyskwalifikujący.
Na początku sezonu kluczowi zawodnicy, nawet jeśli nie mieli problemów zdrowotnych, nie potrafili zmusić się do dobrej gry. Teraz sytuacja zaczyna się powtarzać. Michał Skóraś, którego forma jeszcze latem była imponująca, po wyleczeniu urazu nie może wejść na takie same obroty. Strzelił w niedzielę piękną bramkę, ale niczym innym nie zaimponował. Dramatycznie przedstawia się forma Amarala. Już się wydawało, że odzyskuje klasę. Dziś wstawiania takiego zawodnika nie można nazwać inaczej niż osłabianiem drużyny. Trener prawdopodobnie nie wie, jaka jest tego przyczyna.
Największym zarzutem, jaki można mieć do Lecha, jest nieodpowiedzialność. Wszyscy piłkarze grają niechlujnie, popełniają błędy, przez co zespołowi brakuje jakości. Niektórym piłkarzom zdarzają się błędy dyskwalifikujące ich obecność w tej drużynie. Narażają klub na poważne problemy. Za Macieja Skorży takie występki były co najmniej piętnowane. Każdy piłkarz zdawał sobie sprawę, że popełnienie pomyłki w pobliżu własnej bramki może mieć poważne konsekwencje. Takich błędów się nie wybacza, ale nie w Lechu, gdzie na wyrozumiałość może liczyć każdy.
Nie może być inaczej, gdy w klubie najwięcej za uszami mają jego władze. To one odpuściły budowę drużyny na nowy sezon. Nie wypełniły swych obowiązków, a za takie występki w każdej normalnej spółce, w każdej korporacji wylatuje się z hukiem z roboty. Nikt tu nie wyrzuci prezesa klubu będącego jednocześnie właścicielem, a dyrektor sportowy, który nie podejmuje żadnych kluczowych decyzji, lecz udaje, że je firmuje, też może czuć się nietykalny.
Jaka jest przyczyna tego, że w ważnych meczach Lech nie walczy do końca? A jeżeli walczy, to nie robi tego w sposób rozsądny? Rośnie liczba meczów, w których cały wysiłek został roztrwoniony w ostatnich minutach. Najnowszy przykład to mecz z Rakowem. To Lechowi bardziej powinni zależeć na zwycięstwie, to on miał niwelować dystans do lidera. A jednak to Raków w doliczonym czasie rzucił się do ataku, by wywieźć stąd punkty. Lecha było stać tylko na obronę, zresztą nieudolną.
Nie wiemy, czy zdjęcie z boiska na ostatnie minuty Dagerstala było decyzją nieobecnego na ławce trenera, może Szwed był niedysponowany. Fakt pozostaje faktem: wszystkie zmiany, przeprowadzone przez trenera Rakowa, były przemyślane i zapewniły gościom zwycięstwo. Papszun, w przeciwieństwie do van den Broma, ma trzech napastników grających na zbliżonym poziomie. W Lechu zmian było mniej, a żadna nie przyniosła niczego dobrego. Klub zaniedbał wzmocnienie kadry, ale dobry trener powinien rozsądniej zarządzać potencjałem, jaki jest w jego rękach.