Wszystko przeciw Lechowi. Także on sam

Kiedy mecz Lecha prowadzi Szymon Marciniak, a sędzią VAR jest Daniel Stefański, można spodziewać się kłopotów. Obaj krzywdzili już Lecha złymi decyzjami. I znów to zrobili. Stefański tak wyrysował linię spalonego, jakby Ishak mógł strzelić gola ręką. W konsekwencji Marciniak anulował gola wyrównującego. To jednak nie była jedyna przyczyna porażki. Drużyna została pozbawiona najlepszych graczy ofensywnych, a nie zastępujący ich klub znów pokazał, gdzie ma wyniki.

W futbolu liczy się czas. Medycyna sportowa nastawiona jest na jak najszybsze przywracanie zawodnikom sprawności, by mogli wrócić do drużyny i pomóc w wygrywaniu. Trenerom zależy na natychmiastowym wykorzystywaniu pozyskanych zawodników. W Lechu jest jakoś inaczej, czas i jakość nie mają tu znaczenia. W dodatku powielanie własnych błędów trwa w najlepsze. Zwlekanie z pozyskiwaniem niezbędnych zawodników nigdy nie przynosiło klubowi korzyści. Można mnożyć przykłady sprowadzania późno i drogo graczy, których potem trudno się pozbyć.

Dni Velde i Marchwińskiego od dawna były w Lechu policzone, a potrafili oni wygrywać niemal w pojedynkę. Strata Norwega jest bolesna, bo choć grywał nierówno i denerwował nonszalancją, to jego akcje rozstrzygały rywalizację. To on dwa miesiące temu zapewnił ekipie Rumaka punkt w Łodzi. W sobotę trener łodzian mógł poczuć ulgę. Ze strony Velde nic mu już nie grozi, a klub nikim go nie zastąpił. I to się nie zmieni, bo jeśli nawet do Lecha ktoś trafi, będzie graczem na dorobku. Taki tu ogłoszono trend. Kiedyś to się właścicielowi klubu odmieni, ale chwilowo nie jakość zawodników ma główne znaczenie.

Lech w Łodzi przegrał nie tylko przez Stefańskiego. Trener nie podejmował trafnych decyzji, nie stawiał na zawodników lepszych. Wolał Gurgula niż Anderssona. Ten drugi, choć orłem nie jest, umiejętności ma wyższe. Interwencje juniora były groźne dla drużyny, w ofensywie kasował akcje kolegów złymi zagraniami. Czy za decyzją Frederiksena stały zalecenia, by promować wychowanków kosztem wyników? Jeśli nawet tak nie było, to skutek jest dokładnie taki. Dlaczego Hotić nie grał od początku, a Salamon pojawił się na boisku w samej końcówce?

Można było wybrać inne zestawienie. Szymczak wyróżniał się w tym meczu tylko faulami. Rezerwowy Fiabema, chwalony przez trenera za aktywność, nie zapewni goli, jego gra to wielki chaos. Nadspodziewanie dobrze wypadł za to Ba Loua. Był bliski zdobycia ładnego gola strzałem z powietrza, prowadził rajdy, kierował podania w pole karne, szkoda tylko, że rzadko w miejsce, gdzie czekali koledzy. Lech jak powietrza potrzebuje solidnych skrzydeł. Brak jakości przyniesie niejedną jeszcze stratę punktów. Ligowi rywale, którzy składy skompletowali na czas, wygrywają i będą wygrywać. Dla Lecha nie ma wśród nich miejsca.

Czy zobaczymy w Lechu nowych graczy? A jeśli tak, to kiedy? Podobno właściciel klubu zapowiedział trzy-cztery transfery, w tym dwóch skrzydłowych (nikt tego niestety nie słyszał oprócz wybranych dziennikarzy zaproszonych na tajne spotkanie). Te słowa niespodziewanie sprostował niedawno dyrektor sportowy mówiąc o dwóch tylko nowych graczach, skrzydłowy ma być tylko jeden.

Jeśli to dyrektor mówił prawdę, Lech właśnie odpuszcza kolejny sezon. Widzieliśmy w Łodzi, jak bardzo na lewej obronie potrzebny jest piłkarz z umiejętnościami. Drużyna gra bez skrzydłowych. Sam Ba Loua, nawet lepszy niż w ostatnich latach, oczekiwań nie spełni. Surowy Fiabema niczego do drużyny nie wniósł i potwierdził, że niska cena zakupu to nie przypadek. Podobno Lech interesuje się młodym Finem z drugiej ligi norweskiej. Lepiej mieć takiego niż żadnego, ale i ten ruch nie zapowiada walki o mistrzostwo.

Fot. Dawid Ćmielewski

Udostępnij:

Podobne

Niech nas znów zaskoczą. Byle pozytywnie

Niewiele brakowało, by Lech nie poniósł konsekwencji ubiegłotygodniowej niespodziewanej obniżki formy. Spośród jego największych konkurentów w walce o mistrzostwo tylko Raków odniósł zwycięstwo, w charakterystyczny

Syndrom Lecha: druga, brzydka twarz

Każdemu zespołowi zdarzy się rozegrać słabszy mecz, złapać zniżkę formy. Jednak to, co Lech zademonstrował w Gliwicach, nakazuje bić na alarm. Tym bardziej, że to