Nie tak miała wyglądać inauguracja ligowych rozgrywek w wykonaniu Lecha. Będąc zdecydowanie lepszą drużyną, mając przewagę w posiadaniu piłki i liczbie oddawanych strzałów, nie zdobył ani jednej bramki. Nie dość, że brakowało mu skuteczności, płynności i dokładności w grze, to także szczęścia. VAR odebrał mu rzut karny i gola. Można mówić o mieleckim fatum, ale Kolejorz niewiele zrobił, by go przełamać.
Trener van den Brom, ustalając skład, w niczym nie zaskoczył. Prawdopodobnie miał go w głowie od dawna. Tylko na kilku pozycjach mógł się zawahać. Ostatecznie postawił na Murawskiego, a nie Kwekweskiriego, Szymczaka, a nie Sousę, Ba Louę, a nie Velde. Na tym etapie rozgrywek Filip Bednarek wygrywa rywalizację z wypożyczonym Dominikiem Holcem.
Pierwsze fragmenty meczu były wyrównane, bo Stal nie zamierzała się bronić. Odważnie przedostawała się pod pole karne, ale potem już była bezradna. Lech przeczekał pierwsze minuty, starał się opanować sytuację w środku boiska, posyłać piłkę do skrzydłowych. Dużą ochotę do atakowania miał Ba Loua. Już w pierwszych minutach dwukrotnie stanął przed szansą zdobycia gola – po rajdzie, w którym błysnął szybkością i po równie szybkim wejściu w pole karne. Wypożyczony z Lecha Mrozek musiał interweniować, w drugim przypadku z dużym trudem.
Wreszcie i Stal przeprowadziła groźną akcję i zapachniało golem dla gospodarzy. W odpowiedzi, po szybkim ataku Lecha, znów strzelał Ba Loua, tym razem w boczną siatkę. Stało się oczywiste, dlaczego właśnie na niego postawił trener van de Brom. Stal miała szanse skaleczyć Lecha po fatalnych podaniach Bednarka. Jeśli nie wybijał na aut, to wprost do przeciwnika. Pozycja bramkarza wciąż jest w Lechu newralgiczna.
Już nie tylko Ba Loua dobrze spisywał się na skrzydle, po drugiej stronie boiska rozegrał się Skóraś, popisywał się błyskotliwymi rajdami. Po jego wejściu w pole karne piłka trafiła obrońcę Stali w rękę, sędzia jednak rzutu karnego nie podyktował. Kilka minut później skrzydłowy Lecha został kopnięty w polu karnym. Sędzia wskazał na rzut karny, ale VAR zweryfikował tę decyzję. Lech miał więc pecha do sędziów. Jego przewaga w pierwszej połowie narastała, nie potrafił jej jednak zdyskontować.
Na początku drugiej połowy fantastyczną szansę zmarnował Rebocho, nie wykorzystując precyzyjnego podania Pereiry z drugiej strony pola karnego. Lech nie rezygnował, wciąż nacierał, aż po kwadransie Pereira popisał się jeszcze jednym dokładnym podaniem, wprost na głowę Ishaka. Piłka znalazła się w siatce, ale fatum trwało. Po długich naradach sędziowie dopatrzyli się pozycji spalonej. Można było się załamać i zwątpić, że cokolwiek uda się jeszcze w tym meczu zdziałać.
Niewiele brakowało, by mający zdecydowaną przewagę Lech stracił gola. Kwadrans przed końcem meczu uratował go Bednarek odbijając mocny strzał. Dopiero wtedy trener Lecha, mając na ławce graczy z wysoką jakością, zdecydował się na dwie zmiany, wpuszczając na boisko Velde i Marchwińskiego. Goście nacierali, ale najczęściej wymieniali podania w środku boiska, narażając się na stratę i kontrataki. Nie dość, że nie potrafili w końcówce mocniej zaatakować, to pozwolili zepchnąć się do desperackiej obrony. Niewiele brakowało, by Kolejorz nie przywiózł z feralnego Mielca nawet punktu.