Gra Lecha do poprawy. Zwłaszcza ofensywna

Wydłużyła się Lechowi droga już nie tylko do mistrzostwa Polski, ale i do czołowego miejsca w ekstraklasie, pozwalającego znów pokazać się w Europie. Remisy i porażki się zdarzają. Jednak w Mielcu okazało się, jak dużo brakuje do formy pozwalającej wygrywać mecze. Nie rywalizował przecież z ligowym potentatem, najtrudniejsze spotkania dopiero przed nim, trudno więc o optymizm. Pozostaje wiara, że wiele jeszcze można naprawić.

Potwierdziło się, że prowadzonemu przez van den Broma Lechowi najlepiej się gra, gdy jest w rytmie, nie musi długo czekać na kolejny mecz. Fatalnie prezentował się po letniej przerwie w rozgrywkach, za co jednak trenera nie ma co winić, przejął przecież drużynę, której nie znał, grającą w lidze, o której tylko słyszał, do tego osłabioną po odejściu ważnych graczy, dotkniętą licznymi kontuzjami. Lechowi udawało się potem godzić grę w pucharach i w lidze, ale przerwa reprezentacyjna wybiła go z uderzenia, do siebie musieli dochodzić głównie zawodnicy nigdzie z Poznania nie wyjeżdżający. W piątkowy wieczór Lech dominował nad Stalą, nie dowiódł jednak tego bramkowo, nie mógł się rozpędzić, zdominować przeciwnika.

To prawda, że miał wielkiego pecha. Rzadko się zdarza, by VAR podejmował same niekorzystne dla jednej drużyny werdykty. Strzelający gola Ishak był na pozycji spalonej, nie może więc mieć żalu za pozbawienie go bramki. Inne sytuacje były mniej oczywiste. Kolejorz mógł jednak zdobyć niejedną bramkę bez liczenia na sędziowską przychylność. Można się było zdziwić, gdy trener wystawił w pierwszej jedenastce Ba Louę, który jesienią grał bardzo mało. Okazało się, że Iworyjczyk jest w gazie, potrafi zgubić obrońców, cóż jednak z tego, gdy seriami nie wykorzystuje tworzonych przez siebie sytuacji. Już przed przerwą mógł skompletować hat tricka.

Po letniej przerwie prawie wszyscy piłkarze Lecha byli w złej formie, jakby wcale nie trenowali albo treningów mieli w nadmiarze. Teraz wydają się indywidualnie bardzo dobrze przygotowani. Nie tylko Ba Loua górował nad rywalami. Klasę momentami pokazywał błyskotliwy Skóraś. Pewni w środku pola byli Murawski i Karlstrom. Obrona grała pewnie (co nie w pełni dotyczy Bednarka podającego do przeciwników, ale i ratującego Lecha w ostatnich minutach), a Salamon był najlepszym zawodnikiem nie tylko w ekipie Lecha. Dla odmiany sporo akcji zepsuł Rebocho, spartaczył idealną okazję bramkową stworzoną mu przez grającego po drugiej stronie boiska rodaka. Nie tylko on okazał się nieskuteczny. Piłkarze Lecha dominowali na całym boisku, z wyjątkiem strefy obronnej Stali, gdzie niewiele im wychodziło. Rzadko kreowali groźne akcje, tych nielicznych nie potrafili wykorzystać.

Tym razem można mieć zastrzeżenia do decyzji trenera. Raczej nie popełnił błędów wyznaczając meczową jedenastkę, ale potem powinien wprowadzić korekty. Jedynym piłkarzem potrafiącym celnie uderzyć z dystansu jest Kwekweskiri. Umiejętności Gruzina przydałyby się, zwłaszcza po przerwie, przesiedział jednak mecz na ławce. Marchwiński i Velde, jedyni w tym meczu zmiennicy, nie mieli widoków na odwrócenie losów spotkania. Najskuteczniejszym piłkarzem Lecha w zimowych sparingach był odrodzony Sobiech. Prosiło się, by dać mu szansę w końcówce meczu.

Falstart stał się faktem, ale to wcale nie wróży kłopotów w kolejnych meczach. Trzeba tylko usprawnić ofensywę, mniej chaotycznie zachowywać się pod bramką rywali. W Mielcu skrzydłowi kilka razy podawali prostopadle do kolegów wybiegających na „czyste” pozycje, jednak bez wyczucia, najczęściej zbyt mocno. To można naprawić. Inaugurację rozgrywek trzeba potraktować jako słabo udaną próbę generalną przed tym, co najważniejsze.

Udostępnij:

Podobne

Niech nas znów zaskoczą. Byle pozytywnie

Niewiele brakowało, by Lech nie poniósł konsekwencji ubiegłotygodniowej niespodziewanej obniżki formy. Spośród jego największych konkurentów w walce o mistrzostwo tylko Raków odniósł zwycięstwo, w charakterystyczny

Syndrom Lecha: druga, brzydka twarz

Każdemu zespołowi zdarzy się rozegrać słabszy mecz, złapać zniżkę formy. Jednak to, co Lech zademonstrował w Gliwicach, nakazuje bić na alarm. Tym bardziej, że to