Każdemu zespołowi zdarzy się rozegrać słabszy mecz, złapać zniżkę formy. Jednak to, co Lech zademonstrował w Gliwicach, nakazuje bić na alarm. Tym bardziej, że to nie pierwszy raz w sezonie. Totalnie zawiódł w Pucharze Polski, w meczu przeciwko Puszczy, gdzie jednak można było szukać usprawiedliwienia. Teraz już wiemy, że ten syndrom może być kosztowmy. Jeśli podobne mecze przyjdą w kluczowych momentach, dorobek całego sezonu legnie w gruzach.
Jak to możliwe, że po dwóch świetnych meczach, przeciwko Legii i Gieksie, w kolejnym można nie przystąpić do walki, zagrać najgorzej w sezonie? W ostatnim domowym spotkaniu oddał dwa tuziny groźnych strzałów, w tym tuzin celnych. Po kilku dniach nie strzelał prawie wcale. Nawet nie spróbował zagrać po swojemu, był roztrzęsiony, gubił się, całkowicie zrezygnował z pressingu, obrońcy popełniali okropne błędy. To jest niewytłumaczalne. Jakimś cudem tragiczna pierwsza połowa nie zakończyła się prowadzeniem wyraźnie lepszego Piasta. Wszystkim komentatorom, którzy widzieli w gościach murowanego faworyta do mistrzostwa, odjęło mowę. Nie wierzyli w to, co widzą.
Po przerwie Lech próbował się ogarnąć, ale w miarę upływu czasu w oczach trenera Frederiksena widać było coraz większą bezradność. Inna sprawa, że osłabił drużynę, musiała ona grać w dziesiątkę od kiedy na boisku pojawił się Fiabema. To istny fenomen. Jakim cudem tu trafił? Czym tłumaczyć wpuszczanie na boisko gościa nie potrafiącego grać w piłkę? Można liczyć na jego szybkość, sianie zamętu w defensywie, ale przecież nie w meczu, w którym rywal pozamykał wszystkie przestrzenie, zmusił Lecha do ataku pozycyjnego. Norweg nawet nie próbował w nim uczestniczyć, natychmiast pozbywał się piłki, która sprawia mu kłopot. Ba Loua w porównaniu do niego to wirtuoz.
Piast był tak zaskoczony postawą Lecha, że jej nie wykorzystał. Trener Vuković może pluć sobie w brodę, bo pokonanie tak słabego, rozdygotanego przeciwnika nie było wielką sztuką. Inna sprawa, że los mógł się z Piastem obejść okrutnie, gdyby Pereira wykorzystał jedyny w meczu przebłysk geniuszu Sousy. Nie jest już tajemnicą, że w Lechu ujawnia się coś złego, niewytłumaczalnego. Coś, co przed laty nie pozwoliło drużynie Nenady Bjelicy wygrać finału Pucharu Polski, sięgnąć po będące o krok mistrzostwo. Frederiksen przypominał w Gliwicach właściciela super samochodu, którego nie potrafi uruchomić.
Mimo kilku wpadek, Lech wciąż jest liderem, może nim zostać na przerwę zimową. Wciąż ma duże szanse na mistrzostwo, jeśli jednak będą mu się zdarzały tak gwałtowne zjazdy formy, nic z tego nie będzie. Dziś ani trener, ani jego asystent nie mają pojęcia, jak z tym niespotykanym zjawiskiem sobie poradzić. Mają całą zimową przerwę na przemyślenia. Najpierw trzeba zagrać w Zabrzu. Na całym świecie nie znajdziemy człowieka mogącego przewidzieć, jakiego Lecha tam zobaczymy. Dziwną minę miał nawet Jan Urban, który na własne oczy oglądał popisy Lecha przeciwko Puszczy i Piastowi. Zna już paskudną twarz Kolejorza, ale nie ma pojęcia, czy znów się ona ujawni.