Straty są ogromne. I nie m kogo za nie rozliczyć. Lech, który miał być zarządzany biznesowo, funkcjonuje na przekór wszelkim zasadom obowiązującym w biznesie. Tu ponoszenie ogromnych, właściwie niczym nieograniczonych strat jest wpisane w politykę. Obowiązuje bowiem nienaruszalna zasada: najważniejszą, czyli sportową częścią klubu osobiście zawiaduje właściciel. Lech istnieje tylko po to, by ten człowiek mógł się realizować w wymarzonej dziedzinie. Nie liczą się koszty, nikt nie bierze pod uwagę wzburzenia panującego w wielotysięcznej rzeszy fanów.

Nie ma już sensu przypominać, jak wielki potencjał ma ten klub, jak wielkie generuje zainteresowanie, jak wielkie sukcesy mógłby odnosić przy profesjonalnym prowadzeniu. To abstrakcja. Nie po to Jacek Rutkowski przejął Lecha w 2006 roku, by zamienić go w piłkarską potęgę, generującą pozytywne emocje w całym regionie. Oczywiście nie miałby nic przeciwko temu, ale jedynym motywem jego działania było przekazanie klubu synowi. Na własność. Konsekwencji pod uwagę nie brał, zresztą prawdopodobnie się nie spodziewał, jak wiele zła to przyniesie. Niestety, stało się. I nie ma odwrotu.

Lech jeszcze nie upadł, na razie nie grozi mu krach finansowy, w najbliższym czasie prawdopodobnie z ligi nie spadnie, choć przy takiej degrengoladzie trzeba zakładać najgorsze. To, co dziś wydaje się nieprawdopodobne, już za pół roku przestanie takim być. Kto doprowadził jedną z najsilniejszych kadrowo drużyn do stanu nie pozwalającego obronić się na własnym stadionie przed słabiutką, ale niezwykle ambitną Koroną Kielce, może sobie pozwolić na wszystko, zwłaszcza gdy jest okropnym egoistą, za nic ma uczucia innych, bez skrupułów wyrządza krzywdę ludziom, dla których Lech Poznań znaczy bardzo dużo. Póki co Lech jeszcze istnieje, ale nie osiągnie niczego, o czym marzą jego fani.

Sukcesem klubu miała być akademia, dostarczająca pierwszej drużynie ukształtowanych do gry na wysokim poziomie wychowanków. Ostatnio jest ich dużo mniej niż kiedyś. Gdy klubowa kadra została zaniedbana do tego stopnia, że brakuje zawodników na ławce rezerwowych, juniorzy mogliby pomóc promując się jednocześnie. Tyle, że ich nie ma. Może być jeszcze gorzej. Przepadła szansa ogrywania młodych piłkarzy na szczeblu centralnym, drużyna rezerw spadła do III ligi. Jak się okazuje, ona też była „fachowo” zarządzana. W tej sytuacji trudno się dziwić, że rykoszetem oberwała Warta. Przez kilka lat ubogi klub oszukiwał przeznaczenie, zajmował miejsca ponad stan, aż jego los znalazł się w rękach Lecha. A on pomógł, ale rywalowi Warty. Kto wie, czy nie doczekamy się „jedynych takich derbów” na poziomie I ligi. Dlaczego nie? Granica wstydu i hańby wciąż jest przesuwana.

Właściciel Lecha właśnie zaczyna operację, w której się wyspecjalizował. Spróbuje nabrać ludzi na kolejne nowe otwarcie. Przychodzi pierwszorzędny zagraniczny trener, trwają ruchy transferowe, mnożą się bardziej lub mniej kontrolowane przecieki o zainteresowaniu Lecha zawodnikami z mocnych lig. Pojawią się marzenia o budowie mocnej ekipy, której celem jak zwykle będzie walka o mistrzostwo. Na jej prezentację przyjdą setki, może tysiąc osób chcących zobaczyć koszulki, w jakich nowe gwiazdy Kolejorza zawojują ligę.

Dopiero po jakimś czasie okaże się, jak marnych i przepłaconych graczy Lech sprowadził, dopuszczając się równocześnie zaniedbań w obsadzaniu kluczowych pozycji w drużynie. Nie może być inaczej, gdy piłkarzy obserwują, proponują, podpisują z nimi kontrakty te same osoby, które odpowiadają za roztrwonienie gigantycznych sum na sprowadzenie bez mała tuzina bezużytecznych skrzydłowych i napastników świetnych, ale mających tylko jedną wadę: nie potrafią zdobywać goli.

Udostępnij:

Podobne