Raków na kolanach. Tęgie lanie od Lecha Poznań

W zaległym meczu każdy wynik był możliwy, jedna i druga drużyna mogła przegrać, ale aż takiej klęski mistrza Polski nie zakładał nikt. Lech rozegrał najlepsze spotkanie w tym sezonie i choć popełnił niemało błędów, jakość jego gry momentami szwankowała, to pokazał niesamowitą ambicję. W pierwszej połowie zaskoczył rywala agresywną grą, pressingiem, determinacją. Po przerwie wypunktował gości wygrywając 4:1, a kibice Rakowa nie pamiętają, kiedy ich drużyna straciła aż tyle goli.

Gorzej ten mecz nie mógł się zacząć. Co prawda po błędzie bramkarza gości przed dobrą okazją stanął Murawski, ale potem obrona Lecha całkowicie się pogubiła. Wrzutka w pole karne przyniosła Rakowowi gola po niespełna trzech minutach spotkania. Trzeba było brać się do odrabiania straty, co Lechowi w tym sezonie wychodzi całkiem zgrabnie. Zastosował ostry pressing, utrudniał Rakowowi rozegranie akcji od tyłu, każdy zawodnik z Częstochowy z piłką przy nodze był natychmiast wściekle atakowany.

Goście cieszyli się prowadzeniem ledwo kilka minut. Co prawda sytuacji sam na sam w zadziwiający sposób nie wykorzystał Marchwiński, zaatakowany przez Rundicia, ale potem i tak padło wyrównanie. Murawski dośrodkował, najwyżej wyskoczył Gurgul i skierował głową piłkę w stronę bramki. Kovacivić zdołał obronić, ale dobitka 17-latka była celna. Radość młodego gracza była wielka i całkiem zasłużona. Lech nie zwalniał tempa, nacierał intensywnie. Szybko padł drugi gol, który był kolejnym w tym sezonie popisem Marchwińskiego. Ograł Rundicia, znalazł się sam przed bramkarzem, którego także wyminął i strzelił do pustej bramki.

Teraz już trzeba się było bronić przed zmasowanymi atakami Rakowa, który dążył do szybkiego wyrównania. Utrzymywał się przy piłce, przenosił ją pod pole karne Lecha, ale nie dość, że nic z tego nie wynikało, to Kolejorz miał świetną okazję na podwyższenie wyniku. Murawski zaatakował agresywnie przeciwnika, odebrał mu piłkę, popędził z nią na bramkę. Uruchomił Marchwińskiego, ale interwencja defensywy była skuteczna. Jeszcze akcję tę mógł sfinalizować grający tego dnia w pomocy Pereira, wywalczył jednak tylko rzut rożny.

Po przerwie Lech zagrał całkiem inaczej. Już nie szarżował. Bronił się, jakby głównym jego celem było przetrwać, dowieźć prowadzenie do ostatniej minuty. Jakości w jego grze było jak na lekarstwo. Mnożyły się straty, piłka trafiała na aut lub pod nogi przeciwników, katastrofalnie wybijał ją z pola karnego Mrozek. Raków osiągnął zdecydowaną przewagę, była ona jednak mało produktywna, bo nie wynikały z tego strzały. Obrona Lecha nie pozwalała się zaskoczyć. Przez prawie pół godziny nie było go stać na wyprowadzenie kontry, ale ma w składzie Velde, na którego zryw zawsze można liczyć. Uciekł obrońcom, popędził na bramkę, oddał celny strzał lewą nogą i stało się jasne, że Lech ten mecz wygra.

To nie był koniec popisów strzeleckich Kolejorza. Jeszcze w doliczonym czasie natarcie Rakowa wykorzystał rezerwowy Ba Loua. Znalazł się w dobrej sytuacji i nie miał problemów z pokonaniem Kovacevicia. Mogła paść i piąta bramka, bo Raków niezrażony wciąż atakował, a Lech nie miał problemów z odbieraniem mu piłki i uruchamianiem wysuniętych zawodników. Skończyło się na 4:1, a wynik ten należy traktować jako oczekiwane od dawna przełamanie drużyny. Wygrała dwa ostatnie mecze, ale nie zachwyciła. Teraz zdemolowała faworyzowanego mistrza Polski i mimo wielu osłabień obudziła w kibicach nadzieję na zwycięską jesień.

Udostępnij:

Podobne

Drużyna mocna, ale niekompletna

Gdyby można było rozegrać całą rundę wiosenną korzystając z jedenastu piłkarzy, Lech miałby wielkie szanse dowieźć ligowe prowadzenie do końca sezonu. Problem w tym, że