Gdzie te czasy, gdy obowiązywało i wysyłane było w świat hasło „Poznań stawia na sport”… Zaczęła się wtedy rozbudowa, a potem budowa od nowa stadionu Lecha. Właśnie Lecha, bo z myślą o niezwykle popularnym klubie, który walczył o przetrwanie, wszyscy chcieli go ratować, a pomocą samorządu było zapewnienie większej widowni, czyli większych wpływów z biletów. Dopiero potem zmieniła się optyka i stadion stał się miejskim, budowanym z myślą o organizacji Euro 2012.
Gdyby już w tamtych latach miastem władał Jacek Jaśkowiak, budowa stadionu czy jakiegokolwiek innego obiektu sportowego do dziś pozostawałaby mrzonką. Poglądy prezydenta są jasne i konsekwentne. Jedynym sportem, uprawianym masowo w Poznaniu, ma być jazda rowerem, najlepiej kosztem rugowanych ze zwężanych ulic samochodów. Dziś miastu pozostał Lech, wciąż niezwykle popularny mimo mrówczej pracy zarządu klubu usiłującego to zmienić. Ma tor regatowy na Malcie i kilka pomniejszych obiektów. Brakuje tego, co niezbędne – przyzwoitej hali sportowej, umożliwiającej uprawiane gier zespołowych na ligowym poziomie.
Półmilionowe miasto, stolica jednego z najbardziej rozwiniętych regionów dużego kraju Unii Europejskiej, bez choćby jednej takiej hali? Jacek Jaśkowiak twierdzi, że jest to możliwe, a nawet pożądane. Natomiast mieszkańcy mają powód do wstydu, ludziom działającym w sporcie nie mieści się to w głowie. Od dawna nie wierzą w legendarny remont zabytkowej, niefunkcjonalnej „Areny”. Degradacja poznańskiego sportu trwa w najlepsze. Pozostały nam wspomnienia po wspaniałych koszykarzach Lecha, triumfach koszykarek Olimpii, AZS-u, Lecha, pięknych meczach szczypiornistów Grunwaldu, o zmaganiach pięściarzy Olimpii, o galach bokserskich.
Mieszkańcy tęsknią do hali na tysiąc-dwa tysiące miejsc, będącej zbawieniem dla upadającego sportu. Przede wszystkim jednak marzą o dużej, kilkunastotysięcznej hali widowiskowo-sportowej. Takiej, jakie sprawdzają się w innych miastach, do których mieszkańcy Poznania i okolic muszą podróżować, by obejrzeć atrakcyjny koncert, ciekawe wydarzenie sportowe. Możemy tylko zazdrościć Krakowowi, Gliwicom, Katowicom, Łodzi, Gdańskowi, nawet Wrocławiowi. Mamy pewność, że nasz prezydent zrobi wszystko, by nie powstało w mieście coś, co jego zdaniem jest zbędne. Jako osoba wynajęta przez mieszkańców miasta, by nim zarządzać, czyni to w sposób kuriozalny. Za nic ma oczekiwania tych, co płacą mu pensję. Wie lepiej, czego im brakuje do szczęścia.
Pojawiła się ostatnio inicjatywa budowy dużej hali w Plewiskach w gminie Komorniki. Samorząd dysponuje lokalizacją świetnie skomunikowaną z autostradą, trasami ekspresowymi, pracuje nad planem zagospodarowania. Jest szansa na zawiązanie spółki z udziałem różnych samorządów i innych podmiotów, która przeprowadzi inwestycję, w przyszłości będzie obiektem zarządzać. Najtrudniej będzie przełamać ambicje głównego przeciwnika takiego przedsięwzięcia. Im większy nacisk ludzi dobrej woli, także polityków, tym szybciej pan prezydent doceni cenne, rozwijające metropolię inicjatywy.
W Krakowie, Łodzi, Trójmieście, gdzie grają dwa popularne kluby piłkarskie, każdy z nich mógł liczyć na pomoc miasta w budowie własnego, choć formalnie miejskiego stadionu. Kibice żużlowego Motoru Lublin skarżą się, że tamtejszy prezydent nie realizuje obietnicy budowy nowego stadionu. Piłkarski Motor, beniaminek ekstraklasy, będzie grał na nowym, pięknym, zbudowanym przed laty stadionie. A w Poznaniu? Wstyd nawet o tym mówić. Esktraklasowa Warta musiała ewakuować się do Grodziska, w Poznaniu miejsca dla siebie nie znalazła.
Ostatnio trwa dyskusja na temat gry Warty przy Bułgarskiej jako drugiego klubu, na wzór Mediolanu, Rzymu, niegdyś Monachium. Lech wskazuje na problemy techniczne, ale w opublikowanym obszernym oświadczeniu (https://www.lechpoznan.pl/aktualnosci,2,oswiadczenie-kks-lech-poznan,43954.html) zapewnia, że nie jest wrogiem Warty, chce jej pomóc, daje na to przykłady. Szkoda, że nie wspomina, jak bardzo starszej siostrze pomógł w utrzymaniu w ekstraklasie. To prawda, że zarządzający Lechowym sportem zniszczyli własną drużynę, ponieważ dyrektor sportowy nie powstrzymał właściciela klubu przed niemądrym ruchem w sprawie trenera. Jednak każdego polskiego ligowca, nawet zdewastowanego Lecha stać na uniknięcie na własnym boisku porażki z kiepską, ale ambitną Koroną. To jednak temat na inną dyskusję.
Gdyby Poznań miał prezydenta potrafiącego zadbać o interes wszystkich, a nie tylko podzielających jego ekstrawaganckie wizje, cała ta dyskusja na temat stadionu byłaby zbędna. Mieliśmy już prezydentów antysportowców, którzy pozwalali się przekonać do działań racjonalnych. Ś.p. Wojciech Szczęsny Kaczmarek był zdeklarowanym wrogiem sportu zawodowego, ale kiedy koszykarze Lecha walczyli o przetrwanie, organizował spotkania biznesmenów, włączał się w konkretne działania. Ryszard Grobelny długi czas nie pozwalał się zaprosić na mecz Lecha, to było obce dla niego, być może wrogie środowisko. Z czasem został kibicem, orędownikiem budowy stadionu. Może i Jacek Jaśkowiak spostrzeże, że sport sprzyja rozwojowi.