Poznań oddycha Lechem. Nie wolno tego nie doceniać!

Wystarczyło znaleźć się w sobotnie popołudnie w okolicach poznańskiego stadionu, wieczorem w okolicy Targów, albo gdziekolwiek w śródmieściu, by zauważyć, że mistrzostwo Lecha to nie jest zwyczajny sportowy sukces, bo i Lech nie jest pospolitym klubem piłkarskim. To coś dużo większego i ważniejszego. Poznaniacy, a przynajmniej ogromna ich część, żyją nim i z nim, mają go w sobie, traktują osobiście. Przekłada się to na zjawisko społeczne nie porównywalne do żadnego innego.

Mistrzostwo przyszło po siedmiu latach oczekiwań, zawiedzionych nadziei, dla tysięcy ludzi – wręcz żałoby. Dziś odreagowują, starają się nie pamiętać o dostawaniu od ukochanego klubu, jak to określają, „mokrą ścierką w twarz”. Dziś możemy się z tego śmiać, ale przeżywanie upokorzeń było osobistą klęską tych ludzi. Kto tego nie zauważa i nie docenia, niczego nie wie o Poznaniu. Nie zdaje sobie sprawy, że Lech jest jednym z najważniejszych elementów miasta, a także niemałych połaci Wielkopolski. Ludzie kochają Lecha, bo kochają Poznań, i odwrotnie. Tylko tu piłkarze jednego klubu mają gigantyczny wpływ na samopoczucie mieszkańców, ich nastrój, na treść ich codziennych rozmów.

W latach komunizmu władzom zależało na sukcesach Górnika Zabrze, bo bezpośrednio przekładały się one na wydajność fedrowania. Podobnie jest dziś w Poznaniu. Kto włada Lechem, czy chce tego czy nie, kształtuje nastrój ogromnej liczby ludzi. Właśnie dlatego to, co wyprawiało się w ostatnich latach z Lechem, tak bardzo bulwersowało i budziło tak wiele pytań. Właściciele klubu mogą być ludźmi niezwykle ważnymi, wpływowymi. Świadomie z tego rezygnowali. Woleli skupiać na sobie żal i złość zawiedzionych. Nie doceniali tego, co mają w ręku. Wygaszali emocje, bo nie nadawali na tych samych falach, co poznaniacy dobrze życzący swemu klubowi, oczekujący zwycięstw. To było marnotrawstwo nie mieszczące się w kibicowskich głowach.

Dziś miasto triumfuje, ludzie są w euforii i wolą nie pamiętać, w jakich okolicznościach zaczynały się rozgrywki – przy pustym stadionie, w atmosferze oskarżeń o marnowanie możliwości, niszczenie wspólnej wartości. Wspólnej, choć tego, co do Lecha czują ludzie, czym jest on dla nich, nie można wyrazić w żadnych pieniądzach, aktach własności, prawnych zapisach. Kolejorz to po prostu ich klub. Zawsze takim był, zawsze takim będzie, niezależnie od tego, kto nim aktualnie włada i czy – podobnie jak kibice – swą rolę traktuje jako dożywotnią, a nawet dziedziczną. Stadion był na pierwszych meczach pusty i cichy. Wystarczyło zwyciężać i zapowiedzieć walkę o trofea, by osiągnąć to, co na Bułgarskiej zapanowało w sobotę.

Najważniejsze, co można teraz zrobić, to odciąć się przeszłości. Uwierzyć, że będzie inaczej. Nie można sobie wyobrazić, by właściciele Lecha, uczestniczący w tych wszystkich wydarzeniach, obserwujący, co dzieje się od tygodnia w mieście, nie byli świadomi, jak wielkim skarbem dysponują, na jak wiele spraw mogą mieć wpływ. Jeśli nie podzielają uczuć triumfujących i wierzących w lepsze czasy ludzi, to nie są warci tego klubu. Zadanie jest pozornie łatwe, ale w rzeczywistości trudne, wymagające determinacji i kompetencji. Trzeba pójść za ciosem, zapanować w Polsce na dłużej, uczynić z Poznania stolicę polskiego futbolu, zaistnieć w Europie, ale nie na chwilę, skupić na sobie uwagę piłkarskiej Polski. Prawda, że brzmi to ładnie? Proste niestety nie jest, ale poddać się na samym starcie nie wolno.

Alternatywą jest powielenie zaniechań sprzed siedmiu i dwunastu lat. Mając do dyspozycji tak wielki społeczny potencjał, tyle możliwości, nie wolno jeszcze raz rozmienić naszego Kolejorza na drobne. Przez rok wydarzyło się wiele pozytywnego. Rządzący Lechem podjęli dobre decyzje zapraszając do współpracy trenera specjalizującego się w zdobywaniu trofeów, mądrym budowaniu drużyny, a także przeznaczając rekordowe kwoty na stworzenie solidnej i licznej ekipy. Lokomotywa ma teraz przed sobą zwrotnicę. Można wygasić emocje. Można też wybrać tor prowadzący w miejsce, w którym Lecha widzą tysiące ludzi. I znów uczestniczyć w wielkim święcie.

Józef Djaczenko

Udostępnij:

Podobne