Zwycięstwem z Jagiellonią 2:0, gwarantującym trzecie miejsce w tabeli, zakończyli piłkarze Lecha sezon. Mistrzostwa nie obronili, nie stworzono im do tego warunków, ale ich niesamowita gra w Lidze Konferencji to historyczny wyczyn. Dziękowało im za to prawie 40 tysięcy kibiców. Gracze Kolejorza mogli odwzajemnić się zwycięstwem bardziej okazałym, szans ku temu nie brakowało. Pozostawili nadzieję, że po wakacjach zacznie się walka o trofea.
Jagiellonia nie jest ligową potęgą, nie grała już o nic, nie zamierzała jednak zapewnić Lechowi komfortu. Grała mocno cofnięta, starała się wykorzystać każdą okazję do wyprowadzenia kontry z udziałem piłkarzy z Hiszpanii, Guala i Imaza. Lech był początkowo bezradny, egzaminu nie zdawały akcje oskrzydlające ani dośrodkowania. Skutek przyniosło dopiero prostopadłe podanie do Sobiecha. Żegnający się z Poznaniem napastnik zrobił to, na co poznańska publiczność czekała dwa lata – umiejętnie przyjął piłkę i zdobył efektownego gola.
Niemal natychmiast można było zdobyć drugą bramkę. Zabrakło jednak tego, co było deficytem Lecha nie tylko w tym spotkaniu – spokojnego rozegrania, zimnej krwi, ostatniego podania. Nie udało się już niczego zdziałać przed przerwą, rajdy Velde i Skórasia kończyły się za wcześnie, mało tym razem widoczny był Marchwiński, Sobiech popisał się tylko jedną akcją. Mnożyły się rzuty rożne, z których nic nie wynikało. W dodatku trzeba było uważać na kontry Jagiellonii. W pewnym momencie na bramkę Bednarka popędziło trzech piłkarzy, niczego jednak nie zdziałali.
Po przerwie długo utrzymywało się skromne prowadzenie Kolejorza. Jagiellonia atakowała coraz energiczniej, ale wciąż Lech tworzył groźniejsze akcje. Jedna z jego kontr przyniosła powodzenie. Wychodzący sam na sam z bramkarzem Karlsotrom został wprawdzie przez niego powstrzymany, ale był jeszcze rzut rożny. Po nietypowym, płaskim podaniu w pole karne z bliska gola zdobył Satka i było oczywiste, że Lech ten mecz wygra. Goście wprawdzie ambitnie atakowali, nie pomagała im jednak nawet beztroska Kolejorza, który momentami postępował tak, jakby chciał przywrócić „Jagę” do życia. Nie wykorzystała ona tych prezentów, a gospodarzom niewiele bramowało do podwyższenia wyniku. Znów dał o sobie znać największy grzech w tym ligowym sezonie – nieskuteczność.
Ostatnie minuty to owacje trybun dla schodzących z boiska piłkarzy żegnających się z Lechem. Największe otrzymał Michał Skóraś. Nie przeszkadzało to Lechowi w tworzeniu kolejnych dobrych okazji bramkowych. Najbliżej szczęścia był Velde. Wychodzący na dobrą pozycję młody Wilak został sfaulowany w polu karnym. Obrońca Puerto zobaczył za to drugą żółtą kartkę i pożegnał się z boiskiem, a Lech miał rzut karny. „Krzysiek Velde!” – ryknęła publiczność. Ten podszedł do piłki i… spalił się. Strzelił tak, że bramkarz łatwo obronił. Nikt nie miał do niego pretensji, publiczność świetnie bawiła się do ostatniej minuty i długo po zwycięskim zakończeniu sezonu.