Piłkarze Lecha robią wiele, by spaskudzić dobre wrażenie po błyskotliwym awansie do fazy grupowej Ligi Europy. Teraz tworzą inną drużynę, przeciwieństwo tej odważnej, przebojowej, cieszącej się grą, potrafiącej strzelić bramkę każdemu. Zmęczenie fizyczne po dziesiątkach rozegranych spotkań nie jest główną tego przyczyną. Nikt, nawet trener nie postawi jednoznacznej diagnozy.
Lech nie potrafił się zmusić do walki w Mielcu. Nie można powiedzieć, że źle wszedł w mecz. Nie wszedł wcale. Został w Poznaniu. I nie zmęczenie było przyczyną tego, że dał się stłamsić ambitnemu, stosującemu pressing przeciwnikowi, że nie potrafił zapobiec serii rzutów rożnych wiedząc, jak w takiej sytuacji postępują obrońcy, jak niekonwencjonalnie zachowuje się bramkarz. Pod koniec meczu Lechici zepchnęli beniaminka do obrony. Dlaczego takiej próby nie podjęli od razu?
Nie tylko to jest niewytłumaczalne, nie tylko zresztą dla kibiców, ale chyba i sztabu szkoleniowego. Trener sprawia wrażenie zagubionego. W przedmeczowej wypowiedzi dla Canal+ stwierdził, że nie postawa i taktyka Stali jest dla niego problemem. Bardziej był zaniepokojony tym, jak zagrają jego zawodnicy. Jak się okazało – faktycznie miał powody do obaw. Chyba przeczuwał, co się święci i że nie potrafi temu zapobiec.
Promowaniem młodzieży, stworzeniem ofensywnego zespołu Dariusz Żuraw zaimponował. Lech grał jak z nut. Ale tylko do pewnego momentu – aż zaczęły się nietypowe zjawiska. Nie trener odpowiada za sprowadzenia bramkarza z ograniczeniami, nie grającego na przedpolu. Nie trener jest winny, że Rogne tak rzadko cieszy się dobrym zdrowiem, a pozostali obrońcy są słabi i nieliczni. Ale to trener powinien zareagować na powielane z meczu na mecz błędy. To trener widzi, że drużyna na dobre wróciła do wybijania piłki na ślepo, na pewną stratę.
Bramka dla Stali była typowa. Lech stracił takich wiele, nie pierwszy raz obrońcy darowali sobie interwencję. Patrzą tylko, jak niżsi od nich wzbijają się w powietrze i trafiają. Po drugiej stronie boiska defensorzy, i nie tylko, zwijają się jak w ukropie skutecznie zatrzymując akcje ofensywne Lecha. Trener Ojrzyński nie jest wyrozumiały, u niego markowanie gry nie wchodzi w rachubę. Gdyby Stal miała obronę na poziomie Lechowej (na przykład taką, jaką dysponuje Podbeskidzie), straciłaby w niedzielę kilka bramek.
Trener stwierdził niegdyś, że głównym jego celem jest zachęcenie kibiców do powrotu na stadion. I rzeczywiście, na grę Lecha patrzyło się z satysfakcją. W normalnych czasach z pewnością przełożyłoby się to na frekwencję. Teraz fakt, że kibice na stadion wejść nie mogą, pozwala uniknąć wstydu. W ostatnich latach doznali tylu upokorzeń, że boją się kolejnych. Uwierzyli, gdy trener zapowiadał taktykę na wskroś ofensywną. Nie było jednak mowy, że ma to polegać na rezygnacji z bramkarza i obrońców.
Fot. Lechpoznan.pl/Przemysław Szyszka