Przewidywania były złe, bo Lech jest w rozsypce, traci piłkarza po piłkarzu, kadra słabnie. Zagłębie Lubin było faworytem, ale Kolejorz tym razem nie przegrał. Grą jednak nie zachwyca, to wciąż nie jest zespół sprzed dwóch miesięcy. Kibice Lecha obecni na stadionie nie byli jednym punktem zachwyceni, oczekiwali zwycięstwa i po końcowym gwizdku krzyczeli do piłkarzy „Co wy robicie?”. Żegnali ich gwizdami. Natomiast trener van den Brom wynik uznał za satysfakcjonujący.
Jeżeli w poprzednich meczach trener wykonywał karkołomne ruchy, by sklecić obronę, to teraz stanął przed zadaniem jeszcze trudniejszym. Odpadli mu chorzy Dagerstal i Rebocho, więc ratował się wystawieniem na środku defensywy Czerwińskiego i juniora Pingota. Gdyby ktoś miał wątpliwości, Lech jest mistrzem Polski, klubem z ponad stumilionowym budżetem. Na ławce zasiedli tym razem Skóraś i Amaral. Ten drugi był w Rejkiawiku cieniem samego siebie, więc odpoczynek mu się należał.
W pierwszych minutach nie było widać, że Lech jest sponiewierany, pogrążony w kryzysie i gra w eksperymentalnym składzie. Prowadził grę, długo utrzymywał się przy piłce. Tyle, że rozgrywał ją głównie w środku boiska, a próby wyprowadzenia ataków skrzydłami kończyły się niepowodzeniem. Groźnie było po rzucie wolnym, gdy piłkę z boku boiska wrzucił Pereira i pod bramką Zagłębia zakotłowało się. Kilka minut później mieliśmy jednak pod bramką Bednarka sytuację podobną. Jeszcze groźniej było w 20 minucie, gdy po szybkim ataku piłkę po strzale oddanym z bliska „pod ladę” odbił Bednarek.
W miarę upływu czasu przewagę uzyskiwali gospodarze, atakujący częściej i szybciej. Nie była to wesoła perspektywa, gdy trzeba sobie radzić bez obrony. Jednak niespodziewanie Lech poważnie zagroził Zagłębiu. Pięknym zwodem i dośrodkowaniem błysnął Sousa, a Ishak miał problem z oddaniem strzału. Kilka jeszcze razy Lech mógł zaskoczyć gospodarzy, nic z tego niestety nie wychodziło, w ogóle nie było strzałów. W dodatku w samej końcówce pierwszej połowy Lech stanął w miejscu, w charakterystyczny dla siebie sposób i niewiele brakowało, by znów został skarcony bramką „do szatni”.
Początek drugiej części gry nie był lepszy. Zagłębie nacierało, a obrona Lecha popełniała błędy – tak to można scharakteryzować. Piłkarze Kolejorza przegrywali indywidualne pojedynki, jakby brakowało im sił do walki. Nawet przez kwadrans nie potrafili się skutecznie bronić. Zagłębiu nie udawało się wchodzenie pod bramkę, więc spróbowali uderzyć z dystansu. Łakomy strzałem przy słupku pokonał Bednarka. Stało się oczywiste, że Lechowi bardzo trudno będzie się po tym ciosie podnieść.
Van den Brom zareagował zmianami. Losy meczu mieli odmienić Kwekweskiri, Amaral i Skóraś. I odmienili, bo Lech mocno zaatakował, wypracował sobie przewagę. Przez kilka minut nacierał dużą liczbą graczy i wreszcie dopiął swego. Amaral kilka razy nieudanie próbował strzelać, aż został sfaulowany w polu karnym, a karę wymierzył Ishak strzałem nie do obrony. Kolejne minuty były bardzo emocjonujące, bo jedna i druga drużyna grała o zwycięstwo, mnożyły się szybkie akcje, piłka przemieszczała sie spod jednego pola karnego pod drugie. Pecha miał Amaral. Po jego strzale piłka odbiła się od słupka. Wynik już się nie zmienił.