Mecz w Lubinie, czyli być albo nie być

W piątek o świcie piłkarze Lecha wrócili z Islandii, gdzie ich słabości obnażył klub mający w składzie pół amatorów, w tym nastolatków. A już w sobotę ruszają na mecz ligowy do Lubina. Spróbują odnieść trzecie zwycięstwo od początku pracy trenera Johna van den Broma, ale trudno wróżyć powodzenie drużynie pozbawionej defensywy. Bez obrońców nie wygra się żadnego meczu, ani w Polsce, ani na peryferiach Europy.

Ludzie z kierownictwa Lecha nie mają wielkiego pojęcia o futbolu. Opanowali za to inne dziedziny. Pierwszą jest takie uzupełnianie składu, by wydać jak najmniej, a najlepiej nic. Szukają graczy, którymi można doraźnie załatać dziury wypożyczając ich nawet bez prawa pierwokupu. Konsekwencją takich działań jest druga dziedzina charakterystyczna dla Lecha – regularnie się powtarzające wychodzenie z kryzysu. Jeśli drużynie się powodzi, wygrywa, to mamy gwarancję, że szybko nadejdzie to, co jest nieuchronne przy właścicielu bawiącym się w samodzielne zarządzanie klubowym sportem.

Gdyby udało się osiągnąć w Lubinie dobry wynik, można byłoby liczyć, że zespół powraca do równowagi, być może stanie na nogi, będzie go za chwilę stać nawet na odrobienie straty z Islandii. Gorzej, gdy przytrafi się trzecia z rzędu porażka w lidze. To już nie będzie sygnał ostrzegawczy, ale alarm. Zarząd Lecha nie będzie mógł uruchomić swego ulubionego trybu: przeczekania trudności. Trzeba będzie natychmiast wdrażać środki ratunkowe. Na miejscu klubowych speców od piłki nożnej natychmiast rozglądałbym się za trenerem-ratownikiem. Wielu już takich było tu zatrudnianych. Każdy, z wyjątkiem Macieja Skorży w drugiej jego kadencji, był z hukiem wyrzucany, gdy trzeba było szukać następnego ratownika.

To zrozumiale, że wymiana trenera jest zabiegiem kosztownym. Trzeba mu płacić, niekiedy długo po rozwiązaniu kontraktu, spełniać oczekiwania następcy. O wiele tańszym rozwiązaniem byłoby kadrowe przygotowanie drużyny do rozgrywek, czyli nie odwlekanie transferów w imię zaoszczędzenia paru groszy. Im trener ma lepsze warunki pracy, tym mniej prawdopodobne, że drużyna wpadnie w zapaść. Oszczędzanie na bramkarzu i zwlekanie z odbudową defensywy przekłada się na to, co dziś mamy w Lechu. I dzieje się to nie po raz pierwszy. Niechęć do płacenia za piłkarzy jest tu silniejsza od wszystkiego, a zwłaszcza od rozsądku.

Właśnie dlatego zwycięstwo w Lubinie ma tak wielkie znaczenie. Trener ma ograniczone możliwości, bo kluczowi zawodnicy nawet jeśli nie chorują, to są dalecy od normalnej dyspozycji. Amaral to cień gracza z wiosny. Ishak nijak nie może odzyskać skuteczności. Uporczywe stawianie na Velde to robienie krzywdy piłkarzowi, który stał się ulubionym tematem kibicowskich żartów. Jedynym graczem lepiej się spisującym niż wiosną jest Skóraś, który niestety zawodzi w decydujących momentach. Dobrze mu za to wychodzi strzelanie z dystansu, gdzie nie potrzeba współpracy z kolegami i dobrej orientacji w przestrzeni. Maciej Skorża miał komfort – mógł sięgać po zmienników. I nigdy nie stanął przed tak trudnym wyzwaniem. Mecz z Zagłębiem to dla jego następcy być albo nie być.

Udostępnij:

Podobne

Niech nas znów zaskoczą. Byle pozytywnie

Niewiele brakowało, by Lech nie poniósł konsekwencji ubiegłotygodniowej niespodziewanej obniżki formy. Spośród jego największych konkurentów w walce o mistrzostwo tylko Raków odniósł zwycięstwo, w charakterystyczny

Syndrom Lecha: druga, brzydka twarz

Każdemu zespołowi zdarzy się rozegrać słabszy mecz, złapać zniżkę formy. Jednak to, co Lech zademonstrował w Gliwicach, nakazuje bić na alarm. Tym bardziej, że to