Podobno w każdej plotce jest ziarnko prawdy. W tej o rzekomym zainteresowaniu działaczy Lecha zatrudnieniem Marka Papszuna może być nawet więcej, ale prawdopodobieństwo realizacji tego pomysłu jest niewielkie, szczególnie w tym sezonie, co rozczaruje niejednego kibica marzącego o rozwoju i sukcesach Lecha Poznań.
Większość kibiców polskiej piłki, zniesmaczonych tym, co wyprawiają nowe władze PZPN, liczyło na powierzenie obowiązków selekcjonera Markowi Papszunowi. Wyrobił on sobie wysoką markę prowadząc Raków Częstochowa, ma silną osobowość. Właściciel tego klubu, wytrwały i cierpliwy biznesmen, wydobył tego człowieka znikąd, powierzył mu swój klub. I obserwował, jak drużyna rozwija się, aż do osiągnięcia w kraju sukcesów maksymalnych. Michał Świerczewski krok po kroku budował swą komputerową firmę. Stworzył giganta bez chodzenia na skróty, dbając o solidne podstawy. Tak samo rozwijał klub, któremu od dziecka kibicował. Nikt mu niczego nie podarował. Wszystko osiągnął sam stawiając na właściwych ludzi, nie udając piłkarskiego managera.
Dziś Marek Papszun jest do wzięcia. Nic nie wyszło z angażu w klubie zagranicznym, a prezes PZPN ocenił, że wyższe kwalifikacje ma jego dobry znajomy Michał Probierz, przeciętny ligowy trener, nic a nic nie lepszy niż dziesiątki innych. Decyzja była ryzykowna, bo jeśli Probierzowi pójdzie tak, jak w Grecji, gdzie próbował prowadzić Aris Saloniki, albo jak w kilku polskich klubach, pan prezes na stanowisku nie przetrwa. Wydawało się, że PZPN odzyskuje renomę, ale rządy Cezarego Kuleszy ujawniają, jak bardzo chora jest ta organizacja. Na nietrafiony wybór selekcjonera nałożyły się afery, najważniejsza drużyna w kraju jest rozsypce.
Część kibiców Lecha z zainteresowaniem i nadzieją przyjęła medialne informacje, że otoczenie właściciela Lecha namawia go do zaangażowania Papuszuna. To raczej luźny pomysł. Nie wiadomo, jak ten trener przyjąłby taką ofertę, gdyby się rzeczywiście pojawiła, być może ma ciekawsze plany, mierzy wyżej. Przede wszystkim jednak Lech ma trenera z kontraktem obowiązującym do końca sezonu. Rozstanie się z nim byłoby kosztowne. Zbyt kosztowne dla klubu, w którym z jednej strony trwoni się miliony podejmując wątpliwe sportowo decyzje, ale z drugiej tnie koszty, szuka oszczędności.
John van den Brom ma duże zasługi dla klubu, osiągnął historyczny europejski sukces. W lidze jednak mu nie idzie, trzecie miejsce kibiców nie satysfakcjonuje, fiaskiem skończyła się próba walki o Puchar Polsk. Nowy sezon zaczął fatalnie, tracąc punkty w lidze, a przede wszystkim zaprzepaszczając ogromną szansę ponownego pokazania się i promowania zawodników w Europie. Szlag trafił współczynnik UEFA, za rok będzie jeszcze trudniej. Straty są niepowetowane. Do tego holenderski trener źle przygotowuje zespół do rozgrywek, Lechowi najgorzej idzie na starcie, wiosną sytuacja może się powtórzyć. Dla wielu klubowych prezesów argumenty te byłyby przesądzające, ale Lech zarządzany jest inaczej. Tu się nie podejmuje ryzykownych decyzji, nie stawia wszystkiego na jedną kartę. Co nie znaczy, że wszelkie ruchy są trafne.
Obecny trener wciąż ma szanse wyprowadzić drużynę z dołka, zacząć wygrywać. Jeśli nawet nikt nie ma przekonania, że na horyzoncie nie czai się kolejny kryzys, że wiosną drużyna od początku będzie wygrywać, że Lech wykorzysta zaangażowanie rywali w walkę na kilku frontach, to i tak trener van den Brom może czuć się bezpiecznie. Jego kontrakt nie zostanie skrócony.
Inny problem to osobowość Marka Papszuna, silnego człowieka, z etosem ciężkiej pracy pod własnym kierownictwem. Może się obawiać, chyba słusznie, że nie wpisze się w priorytety władz klubu. Z pewnością dążyłby do sukcesów podporządkowując sobie innych, a drużyna musiałaby z dnia na dzień zmienić styl, grać tak, jak oczekuje trener, któremu nie zależy na graczach błyskotliwych, ale takich, którzy wpiszą się w system stale i konsekwentnie doskonalony. Do tego potrzebowałby partnerów podzielających jego sposób myślenia, dyrektora sportowego znającego się na piłkarzach, z kwalifikacjami nie ograniczającymi się do znajomości w Holandii.
Trener Papuszn za nic miałby strategię klubu polegającą na ogrywaniu i korzystnym sprzedawaniu wychowanków. Nie byłoby mu po drodze z obecnym zarządem klubu, który niegdyś dał się nabrać na silną osobowość Nawałki i więcej tego kosztownego błędu nie popełni. Dlatego jest bardzo mało prawdopodobne, by obecny trener Lecha stracił przedwcześnie pracę. A gdyby tak się stało, to zastąpiłaby go osoba o innej mentalności niż Marek Papszun.