Dwa tygodnie przerwy w rozgrywkach, podczas której piłkarze ciężko trenowali, a trener wdrażał bardziej kreatywną ofensywę, nie zmieniły kompletnie niczego. Wciąż oglądamy Lecha bez pomysłu na zdobywanie goli, grającego schematycznie i bezproduktywnie, podającego wszerz boiska nawet w ostatnich minutach meczu przy niekorzystnym wyniku. Jest źle, nic niestety nie wróży poprawy.
Pierwsza połowa do złudzenia przypominała mecz z wiosny, gdy Jan Urban znalazł sposób na Lecha, uczynił go bezradnym. Wystarczyła wzmocniona obrona, dobrze zorganizowane i szybkie wyjścia do przodu, jedna skuteczna akcja Yokoty. Tylko pierwsze minuty zwiastowały mecz ciekawy, otwarty. Na samym początku Ishak mocno i celnie uderzył głową pod poprzeczkę, niestety w miejsce, gdzie stał bramkarz. Po chwili Górnik mistrzowsko wyszedł spod pressingu gospodarzy, błyskawicznie przemieścił się pod bramkę Mrozka i oddał celny strzał, jedyny w tej części gry po akcji.
Od początku Górnik był lepiej zorganizowany, miał pomysł na ten mecz i konsekwentnie go wdrażał. Lech atakował, długo utrzymywał się przy piłce, ale nie miał sposobu na dobranie się przeciwnikowi do skóry. Prowadził grę schematycznie, jednostajnie, można powiedzieć po swojemu, brakowało szybkich wejść w pole karne, prób zaskoczenia rywala. Obrońcy zawsze mieli czas na przemieszczenie się, zniechęcenie piłkarzy Lecha. Wykonywali oni bez liku rzutów rożnych, ale tylko jeden z nich mógł przynieść bramkę, gdy Ishak w zadziwiający sposób, chyba przypadkowo oddał piętą groźny strzał, z którym jednak bramkarz sobie poradził. Brakowało uderzeń z dystansu. Defensywa Górnika grała aktywnie i z poświęceniem blokowała uderzenia, odważnie rzucając się graczom Kolejorza pod nogi.
W przeciwieństwie do Lecha Górnik potrafił w kilka sekund wywalczyć piłkę i szybkimi podaniami znaleźć się pod przeciwną bramką. Przez niemal całą pierwszą połowę nie było z tego zagrożenia, aż krótko przed przerwą Japończyk Yokota, po szybkiej wymianie podań, wpadł w pole karne, gdzie został trącony przez Sousę, a sędzia wskazał na jedenasty metr. Sam poszkodowany podszedł do piłki i zmylił Mrozka. W ten sposób prowadziła drużyna broniąca się, ale nie zapominająca o atakowaniu, gdy tylko nadarzy się okazja.
Od początku drugiej połowy Lech grał trochę szybciej, rzadziej wymieniał bezpieczne podania w strefie środkowej, ale nadal nie miał pomysłu na wejście w pole karne, oddanie strzału. Górnik mógł czuć się pewnym swego, łatwo sobie radził z niezborną ofensywą. Wydawało się, że to on zdobędzie drugiego gola zanim Lech potrafi stworzyć jakiekolwiek zagrożenie. Jednak sytuacja mogła się zmienić, gdy szczęścia potężnym uderzeniem z dystansu poszukał Milić. Piłka odbiła się niestety tylko od poprzeczki. Koledzy nie próbowali pójść w jego ślady, zresztą gracze Górnika zniechęcali ich do tego natychmiast doskakując do piłki. Byli szybsi od grających jednym tempem Lechitów.
Po kwadransie trener zmienił na chaotycznie i bezproduktywnie biegającego Ba Louę na Hoticia, piłkarza z dużo większymi umiejętnościami. Jego zagrania były groźne, dośrodkowania celne, trzymanie go na ławce to jeden z błędów trenera. Po dynamicznym wejściu w pole karne i dośrodkowaniu Bośniaka Alan Czerwiński strzałem głową wyrównał stan meczu wieńcząc ogromną przewagę Lecha, który już niemal nie opuszczał połowy rywala. Inna zmiana trenera była gorsza. Zdjął z boiska zawsze groźnego Velde, wpuścił Sobiecha, który statystował, jak zwykle nie było z niego najmniejszej korzyści. Tym razem to samo możemy niestety powiedzieć o Marchwińskim. Jeszcze w pierwszej połowie kontuzjowanego Ishaka zmienił Szymczak, który bardzo się starał, próbował oddawać strzały, ale nie pomógł drużynie.
Do końca spotkania było dużo czasu, a Lech wciąż nacierał, więc można było mieć nadzieję, że wreszcie zdobędzie zwycięską bramkę. Niestety, z wszystkimi jego akcjami obrona i bramkarz sobie poradziły, choć próby uderzeń Sousy i Szymczaka mogły przynieść powodzenie. Najbardziej denerwujące były ostatnie minuty czasu doliczonego, gdy Lech zamiast atakować, posyłać piłkę pod bramkę, wymieniał podania na własnej połowie. To dowodzi żałosnej bezradności, w dodatku mogło skończyć się fatalnie, bo Górnik wyszedł z kontrą. Lecha uratował interweniujący w ostatniej chwili Hotić.
W ten sposób Górnik dowiódł, że wystarczy mądry trener i gra pełna poświęcenia, przy tym z pomysłem, by odnieść sukces. Żal było natomiast patrzeć, jak piłkarze o wysokich umiejętnościach, sprowadzeni za duże pieniądze i sowicie opłacani miotają się bezradnie po boisku, bo nikt im nie pomaga w znalezieniu skutecznego sposobu gry. Przed Lechem kolejna przerwa w rozgrywkach, co mu wróży źle.