Ekstraklasa bez Gdańska, bez Wrocławia? Kiedyś trudno to było sobie wyobrazić, zwłaszcza gdy w tych miastach stawiano pomniki wygórowanych ambicji. Za chwilę będą to najpiękniejsze stadiony na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej. Nie wiadomo zresztą, czy finansowe i organizacyjne kłopoty nie przełożą się na zupełny upadek, zwłaszcza nie jest to niemożliwe w przypadku Lechii, która może wrócić do lig regionalnych, z których niegdyś się wydobywała. Kibice Lecha mają natomiast komfort. Ich klub jest bezpieczny. Jednak nie do tego ograniczają się ich oczekiwania.
Kibice Kolejorza, pamiętający koniec XX i początek XXI wieku dobrze wiedzą, co to jest walka o przetrwanie. Nie o tytuły, trofea, bo te pozostały w pięknych wspomnieniach, ale o byt. Lechowi groził całkowity upadek. Nie miał właściciela, a samorząd nie mógł w tamtych latach ratować klubu bezpośrednio, sięgając po pieniądze podatników, tak jak dzieje się to dziś w kilku polskich miastach, na największą skalę we Wrocławiu. Trzeba się było ratować sprzedażą najlepszych piłkarzy, zaciąganiem kredytów, liczeniem na dobre serce najbardziej majętnych kibiców i wsparcie zaprzyjaźnionych polityków. I żyć nadzieją, że znajdzie się bogaty sponsor, inwestor, właściciel.
Gdyby nie katastrofalna sytuacja finansowa, Lech nigdy nie związałby się z inwestorem z Wronek. Wcześniej lekceważony, teraz stał się ostatnią deską ratunku. Nadzieją nie tylko na przetrwanie, ale na powrót lat tłustych. W pierwszych latach wydawało się to realne. Kibice byli cierpliwi. Delektowali się tym, czego nie dane im było zaznawać wcześniej – poczuciem stabilizacji. Oczekiwaniem na nieuchronne triumfy, bo przecież w klubie biznesowo prowadzonym były one murowane. Po trzech latach udało się wywalczyć Puchar Polski, do tej pory ostatni, mimo pięciokrotnego dotarcia do finału. Już te pięć przegranych finałów daje do myślenia.
Oprócz tego, w okresie trwającej od 2006 roku obecności przy Bułgarskiej rodziny Rutkowskich, były trzy mistrzostwa Polski. Można się cieszyć, dopisać te triumfy do listy zdobywanych trofeów, w końcu dla kibiców innych polskich klubów byłoby to spełnienie najpiękniejszych snów. Jednak biorąc pod uwagę możliwości finansowe i organizacyjne, oczekiwania całego regionu, potencjał marketingowy – niespecjalnie jest się czym chwalić. Tym bardziej, że liczba udanych występów w europejskich pucharach niższej rangi jest równie skromna i rozkłada się aż na 18 sezonów.
Nie tylko Śląsk i Lechia są w nieciekawym położeniu. Nie wiadomo, czy za chwilę ich śladem nie pójdzie Pogoń, jeśli nie znajdzie nowego właściciela. Gliwicki samorząd ratuje Piasta wyciągając go publicznymi pieniędzmi z kolejnych zapaści. Kłopoty spadną na kolejne polskie kluby, o ile tylko PZPN wykaże się konsekwencją w egzekwowaniu własnych przepisów. Tylko niektóre nie muszą się niczego obawiać. W tym gronie jest Lech. Owszem, klub co jakiś czas wpada w sportowy kryzys, szuka kolejnych trenerów-ratowników, zaczyna od początku, ale upadek mu nie grozi.
Kto pamięta sytuację sprzed dwóch dekad, docenia obecną sytuację, choć trudno nie zauważyć, że przez całe pokolenia klub znajdował się w rękach ludzi, których głównym celem nie było delektowanie się własną rolą, ale dążenie do sukcesów. Absolutnie wszystko – szkolenie młodzieży, współpraca z przedsiębiorstwami, z fanami – było temu podporządkowane. Ludzie rządzący klubem byli jego kibicami. Dziś kierują się innymi wartościami, co daje ekonomiczne bezpieczeństwo, ale niczego więcej nie gwarantuje.