Siła ofensywna Lecha jest tak duża, że kiedy przyspieszy, bez trudu gubi przeciwnika. Tylko dwa zremisowane mecze na własnym stadionie, poza tym same zwycięstwa. W trzech ostatnich domowych spotkaniach ligowych zdobył 13 bramek. Stracił jedną. Oddawał tuziny strzałów, przeciwnikowi pozwolili na nieliczne.
Jeszcze większe wrażenie robią statystyki z ostatniego spotkania. Lech oddał aż 26 strzałów, z tego 14 było celnych. Pamiętajmy – to dotyczy tylko tego jednego meczu, nie kilku. Uderzał na bramkę średnio co 3-4 minuty. Nawet jeżeli część tych celnych strzałów nie mogła przynieść gola, były bowiem lekkie i wprost w bramkarza, to i tak robi to wrażenie, szczególnie w porównaniu do ofensywnych dokonań Wisły Płock. To prawda, że jako jedna z dwóch tylko drużyn strzeliła w tym sezonie bramkę przy Bułgarskiej. Jednak mimo momentami całkiem niezłej gry, oddała tylko 2 celne strzały i 4 omijające bramkę.
Takie statystyki wydają się świadczyć o wielkiej przewadze Lecha, jednak przez długie fragmenty spotkania był on zastanawiająco bezradny. Szczególnie w pierwszej połowie, gdy na boisku przebywali piłkarze, którzy ze sobą tylko trenują, a mecze spędzają głównie na ławce rezerwowych. Gra Kolejorza nie mogła się rozkręcić, męczył się przez pierwsze 45 minut. Miał okazje bramkowe, strzelił gola ze stałego fragmentu, mogło być ich więcej, bo Ba Loua specjalizuje się ostatnio w trafianiu w obramowanie bramki. Niestety w decydującym momencie nie popisała się defensywa i nastąpiła strata gola.
Długo po tym wydarzeniu Lech nie potrafił wrócić do meczu. Gracze Wisły lepiej się ustawiali na boisku i przejmowali wszystkie ofensywne podania. Byli dobrze zorganizowani i potrafili wykorzystywać niedoświadczenie sędziego dającego się nabierać na symulowane faule. W zwycięskim meczu w Warszawie Lech też dawał się rywalowi zamykać na własnym przedpolu, miał problem z przemieszczeniem się na drugą stronę boiska. Sztab szkoleniowy nie może na to nie zareagować, bo to ewidentna bolączka w grze Lecha. Wymaga szybkiej poprawy, skoro powtarza się z meczu na mecz.
Podczas konferencji prasowej Maciej Skorża zapewnił, że w przerwie meczu była spokojna analiza, zalecenie wykazania się cierpliwością i konsekwencją. Gra drużyny tego nie potwierdza. Rzuciła się na Wisłę, jakby jej zależało na natychmiastowym zapewnieniu sobie zwycięstwa. Goście nie mogli przetrwać tak brutalnej napaści. Gdyby Kamiński groźniej uderzył po świetnym podaniu Pereiry, gdyby Ba Loua nie posyłał piłki w Kocioł, a aktywny Ishak miał więcej szczęścia, to bramki, które były Lechowi pisane, posypałyby się dużo wcześniej.
Mimo pogody zniechęcającej do opuszczania mieszkań, na stadion przyszło 20 tysięcy ludzi. W piątkowy wieczór rzadko udaje się zapełnić stadion do tego stopnia. Wszyscy już wiedzą, jak atrakcyjne i widowiskowe są mecze z udziałem Lecha, jak często piłka znajduje się w polu karnym przeciwnika, jak szybkie potrafią być ataki piłkarzy w niebieskich koszulkach. Aż szkoda, że gracze Kolejorza pokażą się na Bułgarskiej dopiero za miesiąc. Mają przed sobą trzy potyczki na obcych boiskach. Najpierw we wtorek w Skierniewicach zagrają w Pucharze Polski, by już po trzech dniach zmierzyć się w Mielcu ze Stalą. Po tygodniu mają jeszcze jeden długi wyjazd – do Łęcznej. W Poznaniu zagrają z Piastem dopiero 20 listopada, po przerwie reprezentacyjnej.
Piłkarze Kolejorza uczynili z własnego stadionu prawdziwą twierdzę. Teraz pora wygrać wszystko, co jest do wygrania na obcych obiektach. W tym sezonie lider ekstraklasy nie jest jedyną regularnie punktującą drużyną. Zaskakująco dobrze grają też inni. Jeśli nawet Legia nie potrafi się już zebrać do kupy i nie stanie do rywalizacji o tytuł, to zdystansowanie Rakowa i Lechii wcale nie przyjdzie Lechowi łatwiej.
Fot. Damian Garbatowski