Lech nie wpadł w pułapkę. Rozstrzelał Wisłę Płock

Pierwsza połowa meczu nie wróżyła tak łatwego rozprawienia się przez Lecha z gośćmi. Po przerwie zaatakował energicznie i skutki przyszły szybko. Gdyby spotkanie potrwało trochę dłużej, bramek byłoby jeszcze więcej, a zwycięstwo bardziej okazałe niż 4:1. Tym razem nie udało się zachować czystego konta, ale stosunek bramek i tak jest imponujący – po 12 meczach 27:7. Nikt w lidze nie strzela tak dużo i tak mało nie traci.

Maciej Skorża zdecydował się lekko przemeblować skład. Satka lekko niedomaga, więc na prawej obronie zagrał Pereira. Pokazali się też rzadko ostatnio oglądani Douglas, Murawski, Ramirez. Zgodnie z przewidywaniami, musiało upłynąć nieco czasu zanim taka drużyna złapie rytm i zacznie funkcjonować sprawnie. Pierwsze minuty meczu nie były piękne. Niewiele było okazji bramkowych. Płocczanie nie zamurowali bramki. Grali odważnie, sprawnie operowali piłką.

Po 12 minutach Lech wykonywał rzut rożny. Do piłki doszedł Bartosz Salamon i głową pewnie pokonał Krzysztofa Kamińskiego. Już było wiadomo, że nie będzie to mecz, w którym Lech nie może sobie poradzić z rozmontowaniem żelaznej defensywy rywala. Jednak nikt nie mógł się spodziewać, że goście błyskawicznie wyrównają, bo w Poznaniu znacznie lepsze drużyny nie potrafiły oddawać celnych strzałów. Wystarczył daleki wrzut z autu, pogubienie się poznańskiej defensywy, by mecz mógł zacząć się od początku.

Zaczęły się najgorsze chwile Lecha. Nie potrafił się otrząsnąć. Przez kilka minut gra toczyła się na jego połowie. Wisła zastosowała aktywny pressing, prawie wszystkie podania Kolejorza były nieudane, przechodzenie do ofensywy nijak nie wychodziło. Wróżyło to źle, ale gospodarze, dopingowani przez 20-tysięczną publiczność, otrząsnęli się i poważnie zagrozili rywalom. Mieli kilka świetnych sytuacji bramkowych. Dobrze uderzył Kamiński, jednak inny Kamiński, ten z Płocka, odbił piłkę. Dopadł do niej Ba Loua i jak zwykle obił słupek.

Mecz prowadził młody, słabo radzący sobie sędzia. Podejmował dziwne decyzje, dawał się nabierać graczom z Płocka na urojone faule, mylił się też, choć dużo rzadziej, na korzyść Lecha. Nie reagował na ostentacyjną grę bramkarza Wisły na czas, a Kamiński czynił to już po kwadransie meczu. Atmosfera była nerwowa, widzowie gwizdali, wzburzenie na ławce Lecha narastało. Pan Sylwestrzak z Wrocławia był jedyną osobą na stadionie, na której takie prowincjonalne metody nie robiły żadnego wrażenia.

Przed przerwą nie udało się wyjść na prowadzenie, ale pierwsze minuty drugiej połowy pokazały, kto będzie rządzić na boisku. Lech zaatakował energicznie, zepchnął Wisłę do głębokiej obrony, raz po raz pachniało bramką. Trzeba było na nią czekać tylko kilka minut, a strzelcem był Radosław Murawski. Wykorzystał dynamiczną akcję Ishaka i złe wybicie piłki przez defensywę Wisły. W ten sposób zawodnik, głęboko rozczarowany rolą rezerwowego, miał wreszcie swój wieczór. Nie dość, że znalazł się w wyjściowej jedenastce, to zdobył debiutanckiego gola. Nie można jednak powiedzieć, że grał znakomicie. Kwekweskiri, który wkrótce pojawił się na jego pozycji, ma większe umiejętności, mimo iż do bramki nie trafił.

Goście próbowali odrobić stratę, nie byli jednak w stanie, mimo iż atakowali całkiem sprawnie i konstruowali szybkie, ciekawe akcje. To nie jest, wbrew kiepskim wyjazdowym wynikom, ligowy słabeusz. Gorszej niż Lech drużynie narobiłby kłopotów. Kolejorz starał się wykorzystywać ofensywne inklinacje gości, po szybkich przejęciach piłki natychmiast tworzył zagrożenie pod płocką bramką. Przyszły efekty. Jakub Kamiński, który kilka razy oddawał strzały, znów wpadł w pole karne i wykonał swój firmowy numer: krótki zwód, szybki strzał i ten drugi Kamiński nie miał szans na skuteczną interwencję.

Wisła dążyła do strzelenia choćby jednej bramki. Jednak każda szybka akcja Lecha była dużo bardziej groźna. Oddał mnóstwo strzałów. Kropkę nad „i” tuż przed końcem postawił rezerwowy Amaral pokazując nie byle jakie umiejętności. Odebrał piłkę przeciwnikowi, popędził z nią na bramkę i spokojnie strzelił obok próbującego ratować sytuację bramkarza. Sędzia doliczył tylko 2 minuty, jakby litował się na zespołem gości.

Lech Poznań – Wisła Płock 4:1 (1:1)
Bramki: Bartosz Salamon 14, Radosław Murawski 53, Jakub Kamiński 77, João Amaral 88 – Dušan Lagator 16
Żółte kartki: Douglas, Skóraś – Szwoch, Tomasik.
Lech: Filio Bednarek, Joel Pereira, Bartosz Salamon, Antonio Milić, Barry Douglas, Adriel Ba Loua (78 Michał Skóraś), Radosław Murawski (78 Jesper Karlstom), Pedro Tiba (66 Nika Kwekweskiri), Dani Ramirez (66 Joao Amaral), Jakub Kamiński, Mikael Ishak (82 Artur Sobiech).
Wisła: Krzysztof Kaminski, Damian Zbozień, Dusan Lagator, Damian Lichalski, Piotr Tomasik, Dawid Kocyła (68 Fryderyk Gerbowski), Filio Lesniak, Mateusz Szwoch, Damian Rasak (81 Jorginho), Damian Warchoł (81 Marko Kolar), Patryk Tuszyński (68 Łukasz Sekulski).
Sędziował (bardzo słabo) Damian Sylwestrzak (Wrocław).
Widzów: 20.077.

Fot. Damian Garbatowski

Udostępnij:

Podobne

Niech nas znów zaskoczą. Byle pozytywnie

Niewiele brakowało, by Lech nie poniósł konsekwencji ubiegłotygodniowej niespodziewanej obniżki formy. Spośród jego największych konkurentów w walce o mistrzostwo tylko Raków odniósł zwycięstwo, w charakterystyczny

Syndrom Lecha: druga, brzydka twarz

Każdemu zespołowi zdarzy się rozegrać słabszy mecz, złapać zniżkę formy. Jednak to, co Lech zademonstrował w Gliwicach, nakazuje bić na alarm. Tym bardziej, że to