Po porażce na własnym boisku z Zagłębiem Lubin nikt już się nie łudzi, że Lechowi uda się doścignąć lidera tabeli. Jeszcze kilka takich wpadek, a nawet miejsce na podium będzie nieosiągalne. Sezon może uratować pucharowy sukces, czyli awans do następnej rundy Ligi Konferencji. Jeśli nawet stanie się to faktem, niemal z marszu trzeba pojechać na mecz do Wrocławia ze świadomością słabości, jakie ujawniły się w drużynie.
Trener Lecha zaklinał rzeczywistość głosząc, że ma wystarczająco mocny skład i nowi piłkarze są mu zbędni. W niedzielę przekonał się, jak wartościowymi zmiennikami dysponuje, ile kosztuje złe ich podejście do meczu, brak taktyki, koncepcji rozegrania trudnego meczu w rezerwowym składzie. To oczywiste, że nie można grać w Europie i lidze tym samym wąskim składem, korzystać wyłącznie z najlepszych zawodników. O prawdziwej mocy drużyny w związku z tym nie decydują ci najlepsi, ale ich zmiennicy, czyli najsłabsze ogniwo.
Nie wiemy, jakie są prawdziwe przyczyny tego, że Amaral ma dość Poznania. Może strzelił focha, może chce zmienić Polskę na Japonię, a może uznał, że odsuwanie go od pierwszego składu jest niesprawiedliwe. Prawdopodobnie mamy do czynienia z tym samym zjawiskiem, co za trenera Żurawia, który wolał masowo ogrywać juniorów niż sięgać po graczy czołowych. Van den Brom twierdzi, że nie dawał szans Portugalczykowi, bo ma piłkarzy lepszych. Prawdopodobnie miał na myśli Marchwińskiego. Efekty takich decyzji widzieliśmy w pierwszej połowie meczu niedzielnego. Amaral mógłby okazać się zbawieniem.
Nie tylko nietypowa nawierzchnia była przyczyną przewagi Bodø/Glimt w pierwszym pucharowym meczu. Prawdopodobnie w czwartek przekonamy się, że Norwegowie dobrze sobie radzą także na trawie. Potrafią atakować na pełnej szybkości, zadziwiać dokładnością w operowaniu piłką. O awansie może przesądzić defensywa Lecha, czyli ponowna neutralizacja norweskiej ofensywy. Tyle, że tym razem bezbramkowy rezultat zapewni tylko serię rzutów karnych. Trzeba coś strzelić. Tylko jak tego dokonać, gdy Lech jest tak słaby w ataku? Brak umiejętności zdobywania bramek przesądził o remisach w Mielcu i Legnicy, mecz z Zagłębiem też był do wygrania, gdyby tylko Velde, Sousa, Szymczak i ich koledzy nauczyli się wykorzystywać „setki”. Mając siedem punktów więcej, można byłoby ciągle być w grze o wszystko.
Jedynym piłkarzem meczu niedzielnego, do którego trudno mieć pretensje, jest Sousa. Dowiódł, że drzemią w nim duże możliwości. Szkoda, że gra tak rzadko. Gdyby był młodym Polakiem, trener ustalanie składu zaczynałby od niego. Oprócz Szymczaka i od czasu do czasu Skórasia jest jedynym zawodnikiem Kolejorza, u którego widać rozwój. Spędzanie przez niego kolejnych meczów na ławce rezerwowych to marnotrawstwo.
Jesienią John van den Brom był chwalony za umiejętne rotowanie składem, za duże wyczucie. Tych dobrych opinii jeszcze nie przekreślił, mimo fatalnego spotkania z Zagłębiem. Jednak powtórzenie się tej sytuacji wszystko zmieni. Holender nie uniknie przyrównywania go do Żurawia. Tym większy żal, że szansy sprawdzenia się w Europie nie doczekał Maciej Skorża.