Nadzieje odżyły. Pościg trwa

Kto by się spodziewał, że już po dwóch pierwszych meczach nowego roku strata Lecha do lidera tabeli zmniejszy się z ośmiu punktów do symbolicznych dwóch? Wystarczyło dwukrotnie wygrać, przy czym szczególnie cenny jest ten drugi sukces, odniesiony na boisku powszechnie chwalonego lidera, dla którego była to dopiero pierwsza domowa porażka w sezonie.

To zwycięstwo ma szczególny smak. Zdecydowanym faworytem była grająca ładnie i skutecznie, nie dająca w Białymstoku szans rywalom Jagiellonia. Lech pojechał tam osłabiony, bez ważnych piłkarzy, ale z pomysłem na rozegranie tej batalii. To sukces trenera Mariusza Rumaka, który przewidywał taki właśnie przebieg meczu, wykorzystanie słabszych stron przeciwnika, jego niedostatków w defensywie i własnych atutów. Prowadzony przez niego Lech nie gra bardziej widowiskowo niż poprzednio, ale jest bez porównania bardziej pragmatyczny, a przede wszystkim lepiej zorganizowany w defensywie.

Tylko w pierwszej połowie można było czuć satysfakcję z postawy zespołu. Kilka jego akcji ofensywnych stało na wysokim poziomie, piłkarze pokazali jakość. Zabójcza też była skuteczność – dwa celne strzały, dwa gole. Po przerwie wszystko się zmieniło. Jagiellonia zagrała szybciej, prowadziła akcje z pierwszej piłki, co nie było łatwe na sfatygowanym boisku. Przejęła całkowitą kontrolę nad wydarzeniami, bardzo rzadko dopuszczała Lecha do głosu. Gdyby nie korzystny wynik, wstyd byłoby na to patrzeć. Kandydat na mistrza nie może być aż tak bezradny.

W podobny sposób Lech grał pod koniec jesiennego meczu w Radomiu, gdzie przeciwnik miał liczebną przewagę i nieustannie szturmował bramkę Mrozka. Wtedy nie udało się dowieźć zwycięstwa do ostatniego gwizdka. Lech tylko udawał, że się broni, jego zachowanie nie miało nic wspólnego z grą w piłkę. Teraz było inaczej. „Jaga” ma więcej atutów ofensywnych niż Radomiak, to groźny zespół, ale defensywa Kolejorza nie była bezładna. Tylko raz dała się zaskoczyć. W kilku momentach uratowało ją szczęście i postawa Mrozka, który źle się zachował w pierwszej połowie „wypluwając” piłkę, przy stracie gola mógł chyba zrobić więcej, ale ostatni, niezwykle groźny strzał wybronił mistrzowsko.

Po takim zwycięstwie apetyty wzrosły, bilety na mecz ze Śląskiem będą się sprzedawać dużo lepiej. Co wydawało się niezwykle trudne, staje się realne, wystarczy jedna kolejka, w której wyniki dobrze się ułożą, by zając miejsce na szczycie tabeli. Gdyby nie katastrofalna strata punktów w kilku meczach jesiennych, Lech już by w lidze prowadził. I to mimo tego, że jego jakość gry jeszcze nie zadowala. Do nadrobienia wciąż jest mnóstwo. Musi opanować wyprowadzanie piłki spod własnej bramki, by nie tracić jej już po kilku sekundach, po kilku podaniach lub niecelnych wybiciach. Przede wszystkim jednak trzeba nauczyć się panowania nad meczem, utrzymywania się przy piłce, gdy sytuacja tego wymaga. Kolejorz oddał pole Zagłębiu Lubin jeszcze w pierwszej połowie, a przez całą drugą w Białymstoku zwyczajnie nie istniał.

Sytuacja kadrowa wciąż jest zła, a może być jeszcze gorsza. Dobrze, że na Podlasiu słaby sędzia Sylwestrzak nie wykartkował Lechowi kolejnych zawodników. Nie wiemy, czy uraz Marchwińskiego, zmuszający go do zejścia z boiska przed czasem, jest poważny. Na Ishaka chyba długo jeszcze nie będziemy mogli liczyć. Na szczęście mamy Szymczaka, który jednak w drugiej połowie ani razu nie wygrał starcia o piłkę, źle też się zachował tuż przed końcem, gdy zamiast strzelić i zamknąć mecz definitywnie, uwikłał się w drybling. Trochę rozczarował Velde, który miał napędzać ataki. Tylko kilka razy pokazał klasę, zaliczył asystę, ale nie wychodziły mu rajdy, nie oddawał strzałów. Grający na drugim skrzydle Hotić był niewidoczny, to gorszy zawodnik niż pół roku temu.

Najbardziej jednak zawiódł Gholizadeh, któremu nic nie wychodziło w ofensywie, nie pomagał drużynie w obronie. Kładziemy to na karb zmęczenia po Pucharze Azji i podróży z Iranu, ale i tak nadzieje, że kiedyś zacznie się spłacać, maleją. Za to świetnie zagrał Milić, nie zawiódł Salamon, z zadania dobrze wywiązał się Gurgul, nawet jeśli uwzględni się ryzykowną grę w polu karnym, faul popełniony przez gapiostwo. Trener podkreślił po meczu, że w składzie zagrało pięciu wychowanków klubu. To chwalebne, ale nie może zniechęcić do wydawania pieniędzy na klasowych zawodników. O ile oczywiście klub nastawia się nie tylko na promocję młodzieży, ale i przy tej okazji wywalczenie czegoś cennego.

Udostępnij:

Podobne