Łatwiej pokonać Legię, Śląsk, Lechię niż Stal Mielec. Scenariusz piątkowego spotkania był bardzo podobny do białostockiego. Ogromna przewaga grającego na wyjeździe Lecha, ale i niesamowite kłopoty w ofensywie, chorobliwy brak skuteczności. Całe szczęście, że w Mielcu nie mają Imaza. Mogłoby się skończyć równie dramatycznie, jak w meczu z Jagiellonią.
Za stłamszenie przeciwnika Lechowi należy się uznanie. Taka dominacja, tak łatwe odbieranie piłki to rzadki widok w tej wyrównanej lidze. Gra do jednej bramki? Raczej do żadnej. Lech był jak bokser, który uczynił przeciwnika bezbronnym, ustawił go sobie, ale nie udało mu się wyprowadzić zamykającego walkę ciosu. Prawie 30 prób to za mało, by choć po jednym ze strzałów piłka trafiła do bramki. W kilku sytuacjach zabrakło pospolitego szczęścia, w innych wykazał się bramkarz gospodarzy. Jednak to, co wyprawiał Ishak, jest niepojęte, prawdopodobnie także przez niego.
Panuje pogląd, że Lech ma szeroką i wyrównaną kadrę, piłkarze zawzięcie rywalizują o miejsce w składzie. Na wielu pozycjach rzeczywiście tak jest, ale nie na tych kluczowych. Bramkarz jest chwilowo tylko jeden. Napastników trzech, choć właściwie też tylko jeden, bo pozostałych trudno traktować poważnie. Kiedy ten jeden zawodzi, nie ma kto go zluzować lub przynajmniej wspomóc. Sobiech na boisku pokazuje się tak rzadko, że pozostały mu wspomnienia o dokonaniach z przeszłości. Przyszłości nie ma żadnej, ale najgorsze jest to, że nie ma też teraźniejszości. Jego rola polega na tym, że po prostu jest. Figuruje na liście zawodników
Ishakowi ten mecz będzie się śnił długo. W normalnej dyspozycji zabrałby do Poznania na pamiątkę piłkę. Nie było hat tricka, nie było choćby jednej bramki. Jego pudła przejdą do historii klubu. Nikt dziś nie pamięta jego strzeleckich popisów. Wszystkim na długo zostaną w pamięci sławetne pudła z Mielca. Każdemu może się zdarzyć wieczór nawet tak bardzo nieudany. Szanujący się zespół ma jednak kogoś w zapasie, by drużyna nie została z niczym. Nie można poważnie traktować stwierdzeń, że Lech ma aż trzech napastników, bo jest jeszcze Baturina. Owszem, ma. Szkoda tylko, że nie może z nich korzystać.
W zawodowych klubach piłkarskich zawsze na pierwszym miejscu stoją wyniki. Jeśli piłkarz wyraźnie zawodzi, nie ma z niego korzyści, to szybko szuka się innego, bo nie wolno osłabiać drużyny. W Lechu nastąpiły zmiany, zaczął sprowadzać graczy drogich, ale wartościowych. Za chwilę przekonamy się, czy te zmiany są prawdziwe. Jeśli nie, to w kluczowej części sezonu zaplanowanego jako mistrzowski atak będzie zależał tylko od dyspozycji Ishaka.
Nadzieje zostały w Poznaniu rozbudzone, zainteresowanie Lechem wciąż rośnie. Remis w Mielcu przyjęty został z głębokim rozczarowaniem, tysiące ludzi narzekają na zepsuty weekend. Wyjazdowy mecz przeciwko niezłej drużynie każdy może zremisować. Ale nie wykorzystać aż takiej dysproporcji klasy i umiejętności? Piłkarze pewnie chcieliby już dziś rozegrać kolejny mecz. Kibice też żałują, że trzeba czekać cały tydzień. I boją się pomyśleć, że przewaga w spotkaniu przeciwko Górnikowi Łęczna może być równie duża.