To nie był zły wynik. Mecz – też niczego sobie, mimo licznych błędów, na jakie pozwolił sobie lider i kandydat na mistrza. W tym sezonie niewiele już na Lecha czeka takich wyzwań. Skoro nie dał się pokonać bardzo dobrze grającemu Rakowowi, i to przerwie na mecze reprezentacji, to żaden przeciwnik nie powinien być straszny.
Nigdy się nie dowiemy, jak Lech zagrałby w pierwszej połowie, gdyby trener tak bardzo nie wymieszał składu. Nie wiadomo zresztą, kogo bardziej zaskoczył, przeciwnika czy własną drużynę. Nie funkcjonowała najlepiej. Stać ją było na stworze poważnego zagrożenia na samym początku. Potem już były tylko kiepskie próby ogryzania się, wyrwania się spod skutecznego pressingu. Dobrze, że trener potrafi wyciągać wnioski, bo w Poznaniu pracowali już tacy, co do ostatniego gwizdka pozostają bezradni.
Tuż po przerwie Lech przyjął drugi mocny cios, a niewiele brakowało do nokautu. Piłkarze Rakowa stracili w tym spotkaniu punkty tylko dlatego, że nie potrafili dobić bezradnego w pewnym momencie przeciwnika. Całe szczęście, że zmieniony skład i zmodyfikowana taktyka pozwoliły na zmuszenie przeciwnika do przyjęcia postawy obronnej. Nie wiemy, ile Lech zarobi na transferze Jakuba Kamińskiego. Z całą pewnością będzie to suma ośmiocyfrowa, być może bliska dwójki na początku. Klub zarobi, ale straci główny motor napędowy. „Kamyk” wywalczył obie bramki, sam mógł strzelić kolejną.
Piłkarzom Rakowa niewiele brakowało do przekonania się, jak okrutny potrafi być futbol. Nie zasłużyli na porażkę, a byli od niej o włos, gdy Skórasiowi pierwszy raz od niepamiętnych czasów wyszło celnie podanie po błyskawicznej kontrze. Niestety, Amaral odebrał mu świetną asystę. To pudło będzie mu się śniło długo. Mogło być też kosztowne, gdyby Raków wykorzystał którąś z kolejnych okazji bramkowych. Punkt Lechowi uratował van der Hart. I to jest kolejny paradoks, bo bramkarz mógł, a nawet powinien zostać sprawcą porażki. Wyprowadzając piłkę doskonale obsługiwał przeciwników, ale i oni, podobnie jak Amaral, marnowali piękne asysty.
Na najbliższe mecze możemy czekać z optymizmem. Widzimy bowiem, jak duże rezerwy występują w grze Lecha. Zaprezentował tylko jednego z pozyskanych rzutem na taśmę piłkarzy. Ba Lua („Baluła”, jak go swojsko nazywają kibice) okazał się klasowym graczem. Zadziwia lekkością ruchów, szybkością, opanowaniem piłki. Niewiele pomaga w defensywie, za to w ataku robi różnicę i zagwarantuje Lechowi wiele bramek. Czekamy teraz na debiut Rebocho.
Wykorzystanie nowych graczy to niejedyne rezerwy Lecha. Wiele można poprawić w samej grze. Szczególnie w pierwszej połowie piłkarze Kolejorza przekonali się, czym się różni prawdziwy pressing od symulowanego. Raków potrafił ich zaszachować, zmuszać do błędów, zachęcać bramkarza do dalekich wykopów, albo do prostych błędów. Trzeba uczyć się wychodzić z takich opresji i samemu umiejętnie stosować ten oręż. Maciej Skorża swój pomysł na grę Lecha wciela w życie dopiero od pół roku. Marek Papszun miał na to całe lata.
Raków jest na dobrej drodze do świetnego wyniku. Ubiegłoroczne sukcesy może co najmniej powtórzyć. Nie ma normalnego stadionu i wielkich pieniędzy, ma fachowca w roli trenera i pomysł na budowanie zespołu. Lech próbuje gonić stracony czas, wykorzystać dużo większe, niż ma Raków, możliwości rozwojowe – klasowych zawodników, kasę na kolejne transfery, akademię dostarczającą zdolną młodzież, duży stadion. Medialności obu klubów nie ma co porównywać. Jeśli trener Skorża zrealizuje swój piłkarski projekt, a jest na dobrej drodze, wyposzczonych kibiców Kolejorza mogą czekać dobre czasy.