International level, czyli coraz mniej Polaków w Lechu

Na boisko w meczu przeciwko Rakowowi Częstochowa w barwach Lecha wybiegło czterech Polaków: Jakub Kamiński, Radosław Murawski, Alan Czerwiński i Bartosz Salamon. To niewiele, ale inne drużyny są jeszcze bardziej międzynarodowe. Po przerwie sytuacja się zmieniła, z czym narodowość piłkarzy nie miała związku. Trener skorygował ustawienie, które nie okazało się najszczęśliwszym.

Kiedy boisko opuścili Polacy Czerwiński i Murawski, a weszli na nie Amaral i Pereira, mieliśmy sytuację nietypową: w składzie Kolejorza więcej było Portugalczyków niż Polaków. Od początku grał przecież Tiba. Gdyby z jakiegoś powodu Douglasa musiał zastąpić Rebocho, graczy z Portugalii byłoby aż czterech. Kto wie, czy niebawem takiej sytuacji się nie doczekamy.

W tym sezonie w ekstraklasie obserwujemy istny desant graczy z Półwyspu Iberyjskiego. Tamtejsi zawodnicy są dobrze wyszkoleni technicznie, górują tym nad Polakami, a także nad innymi nacjami reprezentowanymi w polskiej ekstraklasie. Beniaminek z Radomia z pewnością byłby takim samym dostarczycielem punktów, jak Łęczna i Termalika, gdyby nie decyzja o wzmocnieniach portugalskich i brazylijskich. Kibice Lecha mogli się przekonać w pierwszym meczu nowego sezonu, że Radomiak nie zagrał jak przestraszony debiutant. W jego grze dużo było pewności i wysokiej jakości, a zapewniali ją właśnie zawodnicy rozmawiający po portugalsku.

W poprzednich sezonach niezwykle trudno było zrozumieć, jakimi meandrami krążą myśli ludzi odpowiedzialnych w Lechu za budowanie drużyny. Szukali zawodników w Skandynawii, na Bałkanach, czasami na Węgrzech, przy czym sytuacja się zmieniała, bo w jednym okienku transferowym modny był jeden kierunek, a w drugim inny. Trzeba mieć wielkie szczęście, by wyłowić w tych krajach Stilicia, Hamalainena czy Rudniewa. Znacznie łatwiej trafić na Barkrotha, Muhara i wielu im podobnych.

W klubach duńskich, belgijskich, holenderskich roi się od zawodników pochodzących z Afryki. Niektórzy z nich wychowali się w Europie, mieszkają tu ze swymi rodzinami od dziecka lub nawet od urodzenia. Wśród nich znajdują się prawdziwe perełki, robiące potem karierę w wielkich klubach najlepszych lig. Lech niegdyś chętnie sięgał po graczy czarnoskórych. Ba Loua jest pierwszym chyba od czasu Tetteha, całkiem dobrego zawodnika pozyskanego z ligi greckiej.

W tym sezonie nie doczekamy się samych zagranicznych zawodników w składzie Lecha. Obowiązuje bowiem przepis o obowiązkowej obecności w drużynie młodzieżowca. Przepis ten ma zostać zniesiony jako sztuczny. Wtedy polskie kluby staną się jeszcze bardziej międzynarodowe. W poprzednim sezonie w wyjściowym składzie Kolejorza pojawiała się nawet połowa wychowanków. Teraz nie wchodzi to w rachubę. Co zdolniejsi już zostali sprzedani, na zbyciu są tylko Kamiński i Skóraś, ewentualnie Marchwiński. Równie wartościowych na razie nie widać, co nie znaczy, że któryś lada chwila nie błyśnie.

Maciejowi Skorży bardzo zależy na wynikach, wystawia skład jak najmocniejszy, nie kieruje się biznesowymi potrzebami klubu. Młodzi gracze muszą czekać na szansę. Z pewnością trener oczekuje większej liczby klasowych Polaków w składzie, ale chcąc takich mieć, trzeba ich wychować lub ściągnąć zza granicy, jak Salamona i Murawskiego. W polskich klubach wielu dobrych Polaków nie ma, a jeżeli trafi się taki rodzynek, to prezesi oczekują za nich pieniędzy nijak nie przystających do wartości. Wewnętrzny rynek transferowy właściwie nie istnieje.

Udostępnij:

Podobne