Ciężki bój pod Jasną Górą. Udany pościg Kolejorza

To był dobry mecz. Lech jest po nim wciąż niepokonany, choć był już w fatalnej sytuacji, musiał próbować nadrobić dwubramkową stratę. I nadrobił, dzięki dwom akcjom Kamińskiego. Wygrałby nawet, gdyby nie pudło sezonu strzelca pierwszego gola, Joao Amarala. Portugalczyk mógł zostać absolutnym bohaterem. Wynik 2:2 nie krzywdzi jednak żadnej z drużyn. Obie będą się liczyć w walce o tytuł.

Całkowite zaskoczenie – tak trzeba określić skład Lecha. Największą mocą zaimponowała… ławka rezerwowych. Czerwiński wydawał się być przegranym poprzednich spotkań, a tu w tak trudnym meczu wychodzi w pierwszym składzie. Rozpędzony Amaral trafił na ławkę, ale nie zrobił miejsce Ramirezowi. W pierwszym składzie znalazł się nagle Murawski, a za plecami Ishaka miał operować Tiba. Zadebiutował Ba Loua.

Już w 5 minucie powinno być 1:0 dla Lecha. Był to efekt przewagi, jaką osiągnął w pierwszych minutach. Utrzymywał się przy piłce, nacierał prawym skrzydłem, gdzie aktywny był Ba Loua. W jednej akcji kilkakrotnie strzelał Ishak, bramkarz i obrońcy wybijali piłkę z linii bramkowej, był z tego tylko rzut rożny. Gra się potem wyrównała, Raków doszedł do głosu, zepchnął Lecha do defensywy, ale kontratak gości mógł zaimponować. Niestety efektu nie przyniósł.

Lech miał pecha na samym początku, gdy nie wykorzystał idealnej sytuacji bramkowej, ale jeszcze większego w 13 minucie – stracił trzecią w sezonie bramkę z rzutu karnego. Faul w polu karnym, w niegroźnej sytuacji, popełnił Douglas i Szymon Marciniak się nie zawahał. Nie miał zresztą innego wyjścia, przewinienie Szkota było tyle zbędne, co bezdyskusyjne. Po tej stracie Lech energiczniej zaatakował. Dalekie podania od bramkarza niewiele jednak dawały, a Raków dobrze blokował wszystkie strefy boiska.

W 23 minucie próbkę umiejętności pokazał Ba Loua. Uderzył z dystansu mocno podkręcając piłkę, trafił niestety tylko w spojenie słupka z poprzeczką. Jak pech, to pech… Gra była szybka, obie strony próbowały nacierać, w poczynaniach gości zbyt dużo było niedokładności, podań do przeciwników. Nie można powiedzieć, że Lech nie dążył do wyrównania. Nie potrafił jednak przełamać Rakowa, który miał mecz pod kontrolą, na nic nie pozwalał, stosował pressing. W dodatku Kolejorz prosił się o guza ryzykownie wyprowadzając piłkę spod bramki, raz po raz ją tracąc.

Pierwsza połowa w wykonaniu Lecha była zła. Chciał, ale nie potrafił, nic nie wychodziło. Raków postawił zbyt trudne warunki. W dodatku mnożyły się straty i proste błędy. Prosiło się, by wszedł na boisko ktoś, kto potrafi grę gości poukładać. Po przerwie zobaczyliśmy nowe twarze – Amarala i Pereirę. Zmienili Murawskiego i Czerwińskiego. Polacy ustąpili miejsca Portugalczykom. Ustawienie Lecha zmieniło się na bardziej ofensywne.

Nie zdążyliśmy się przekonać, czy te zmiany coś przyniosły, bo już po dwóch minutach było 2:0 dla gospodarzy. Raków zadziwiająco łatwo rozłożył obronę Lecha na łopatki. Sędzia dostrzegł co prawda pozycję spaloną, ale VAR zmienił jego decyzję. Było więc źle, a zrobiło się jeszcze gorzej. I nic nie wskazywało, by był to mecz do uratowania. Raków był po prostu lepszy, lepiej zorganizowany i nie popełniał takich błędów, nie symulował zakładania pressingu. Co więcej, mógł zamknąć mecz kolejnymi golami.

W 57 minucie Lechowi udał się wrzecie dobry atak. Piłka trafiła do Kamińskiego, którego dośrodkowanie zostało zablokowane, ale powtórka okazała się już dobrą i Amaral mógł głową skierować piłkę do odsłoniętej części bramki. W gości wstąpił nowy duch. Przeprowadził kilka groźnych ataków, napędzał się, niewiele zabrakło do szczęścia Kamińskiemu. Cały ten wysiłek poszedłby na marne przez van der Harta. Popełnił sabotaż podając wprost do rywala, ten na szczęście nie wykorzystał tego prezentu. To był drugi tak poważny błąd bramkarza Lecha w tym meczu. Oba uszły mu na sucho.

20 minut przed końcem meczu doszło do zamieszania. Ostro faulował Tiba, przeciwnicy rzucili się wymierzać mu sprawiedliwość, sędzia rozdawał żółte kartki. Tiba za chwilę opuścił boisko, zmienił go Kwekweskiri. Po chwili sfaulowany w polu karnym został Kamiński i Ishak spowodował, że mecz zaczynał się od początku. Raków nie rezygnował, Lech kontrował. I dopiąłby swego, gdyby nie niewiarygodne pudło Amarala. Dostał świetne podanie od rezerwowego Skórasia. Był sam przed bramkarzem. Z kilku metrów przeniósł piłkę nad poprzeczkę!

Po chwili w idealnej sytuacji znalazł się Raków. W tej i kolejnej sytuacji Van der hart rehabilitował się za błędy kapitalnymi interwencjami. Gospodarze do końca nacierali, Lech odgryzał się, znów pokazywał siłę mentalną. Wynik się nie zmienił, co nikogo nie krzywdzi.

Raków Częstochowa – Lech Poznań 2:2 (1:0)
Bramki: Marcin Cebula 14 (k), Sebastian Musiolik 48 – João Amaral 57, Mikael Ishak 73 (k)
Żółte kartki: Poletanović, Petrášek, Wdowiak – Pedro Tiba, Ishak, Douglas.
Raków: Vladan Kovacević, Fran Tudor, Andrzej Niewulis, Milan Rundić (29 Tomas Petrasek), Wiktor Długosz (78 Daniel Szelągowski), marko Poletanović (78 Igod Sapała), Walerian Gwilia, Marcin Cebula (39 Mateusz Wdowiak), Fabio Sturgeon, Patryk Kun, Sebastain Musiolik (78 Alexander Guedes).
Lech: Mickey van der Hart, Alan Czerwiński (46 Joel Pereira), Bartosz Salamon, Lubomir Satka, Barry Douglas, Adriel Ba Loua (71 Michał Skóraś), Radosław Murawski (46 Joao Amaral), Jesper Karlstroem, Pedro Tiba (71 Nika Kwekweskiri), Jakub Kamiński (80 Dani Ramirez), Mikael Ishak.
Sędziował Szymon Marciniak (Płock).

Udostępnij:

Podobne

Niech nas znów zaskoczą. Byle pozytywnie

Niewiele brakowało, by Lech nie poniósł konsekwencji ubiegłotygodniowej niespodziewanej obniżki formy. Spośród jego największych konkurentów w walce o mistrzostwo tylko Raków odniósł zwycięstwo, w charakterystyczny

Syndrom Lecha: druga, brzydka twarz

Każdemu zespołowi zdarzy się rozegrać słabszy mecz, złapać zniżkę formy. Jednak to, co Lech zademonstrował w Gliwicach, nakazuje bić na alarm. Tym bardziej, że to