Lokomotywa na właściwych torach. Radomiak rozjechany

To był dobry, zacięty mecz, z udziałem piłkarzy o wysokich umiejętnościach. Lech miał ich więcej. Nowi gracze już błyszczą w drużynie, dodali jej dużo jakości. Pokonanie Radomiaka 2:0 łatwo nie przyszło, ale po tym zwycięstwie nie mamy już wątpliwości, że Kolejorza stać w tym sezonie na wszystko.

Radomiak zawsze był niewygodnym rywalem. Tylko raz w czterech meczach udało się go pokonać, a właściwie wyszarpać zwycięstwo nad nim – wiosną tego roku. Teraz też mogliśmy się przekonać, że w tym zespole grają piłkarze klasowi, którzy napsują wiele krwi ligowym potentatom. Lech nie pozwolił sobie zrobić krzywdy, choć od pierwszych minut toczył trudny bój z przeciwnikiem dobrze zorganizowanym, łatwo zdobywającym teren, unikającym pressingu, dobrze operującym piłką.

Byłoby dużo łatwiej, gdyby powodzeniem zakończyła się pierwsza ofensywna akcja Kolejorza, sekundy po pierwszym gwizdku. W dobrej sytuacji znalazł się Hotić, podał przed bramkę, niestety koledzy nie mogli dojść do źle wymierzonego zagrania. Całe szczęście, że kolejne akcje niewielkiego wzrostem, ale obdarzonego wysokimi umiejętnościami Bośniaka były lepsze i skuteczniejsze. Jak ta, kiedy Murawski wywalczył piłkę na środku boiska, podał do Hoticia, ten wygrał walkę z obrońcą, znalazł się w korzystnej sytuacji, mógł uderzyć swą lepszą lewą nogą, dostrzegł jednak Ishaka, którego tak obsłużył, że kapitan nie miał problemów ze zdobyciem pierwszego gola po kilkumiesięcznej przerwie.

Goście stracili rezon, nie grali już tak płynnie, nie nacierali tak zdecydowanie, ale Lechowi zależało głównie na tym tym, by spokojnie dotrwać do przerwy. Pokazał się jako zespół przypominający siebie z najlepszych czasów. Hotić w pierwszej połowie grał po prostu doskonale. Wygrywał powietrzne pojedynki z rywalami o głowę wyższymi, ponieważ czuje dystans, zna się na rzeczy, potrafi się dobrze ustawić. Był tam, gdzie wymaga tego sytuacja. Umiejętnie wykonywał wszystkie stałe fragmenty gry. W drugiej połowie niewiele brakowało, by pokonał bramkarza po rzucie wolnym. Wtedy też Velde odebrał mu drugą asystę – w dobrej sytuacji pomylił się nieznacznie i szansa na dwubramkowe prowadzenie przepadła. Mimo iż atakował głównie Radomiak, groźniejsze sytuacje stwarzał Lech.

Gol Norwega przydałby się, bo w drugiej połowie Radomiak był coraz aktywniejszy w ofensywie. Lech musiał się bronić, w czym nie pomagały mu nieporozumienia bramkarza z Blaziciem, który nie złapał jeszcze z Bednarkiem wspólnego języka, ale interweniował bardzo dobrze, zawsze znajdował się tam, gdzie trzeba. Także trzeci nabytek Lecha, Anderssson, jest nową jakością nie tylko Lecha, ale całej ligi. Od niepamiętnych czasów Lech nie dokonał tak trafionych transferów. Czekamy jeszcze na Gholizadeha.

Na boisku i na trybunach bywało nerwowo, gdy dziwacznie decyzje podejmował pan Daniel Stefański. Dyktował urojone faule, przerywał akcje bez powodu, nie dostrzegał brutalnych zagrań piłkarzy z Mazowsza. Sztab szkoleniowy Lecha wściekał się, więc sędzia rozdawał żółte kartki. Mecz by zacięty, bez przestojów. Lech wyszedł z tego boju zwycięsko, nie zgubił rytmu także po zmianach, gdy z boiska zeszli Hotić, Andersson, Czerwiński, Sousa, Ishak. Lech wtedy już głównie odpierał ataki gości. Zmiennicy nie tylko nie zawiedli, ale załatwili drugą bramkę w końcówce. Pereira uruchomił Szymczaka, który wbiegł przed pole karne i po serii zwodów uderzył tak, że bramkarz nie miał nic do powiedzenia. Radomiak wciąż próbował zdobyć gola, sędzia przedłużył mecz aż o 6 minut, wynik jednak już się nie zmienił i póki co Lech dobrze godzi grę na dwóch frontach.

Fot. Damian Garbatowski

Udostępnij:

Podobne