Przed rozpoczęciem sezonu każdy kibic bez zastanowienia wziąłby miejsce lidera po zakończeniu rundy. Wtedy wydawał się to kapitalny wynik, którego osiągnięcie będzie niesamowicie ciężkie do osiągnięcia. Finalnie tak się stało, jednak trudno mówić o nastrojach zbliżonych do idealnych. Doskonale widać, jak wiele brakuje do perfekcji i nie przykrywa tego najlepsza możliwa pozycja startowa do wiosennej walki o dziewiąte w historii mistrzostwo Polski. Mimo to bez popadania w przesadny optymizm można znaleźć wiele pozytywów.
Wyniki? O wiele gorsze dawały mistrzostwo
Patrząc czysto matematycznie, były to niezwykle udane miesiące. Lech rozegrał 18 spotkań i zgromadził 38 punktów, co daje średnią 2,11 punktu na mecz. W dwóch poprzednich kampaniach, gdy zespół na jesień prowadził John van den Brom, była ona o wiele niższa i nie przekraczała nawet 2 punktów na mecz. Warto spojrzeć, jak to wyglądało, gdy Lech na koniec sezonu cieszył się z krajowego triumfu. I podczas ostatniego mistrzostwa zdobytego na stulecie przez Macieja Skorżę przeciętny wynik był tylko o 0,04 wyższy. Wtedy jednak, przed przerwą zimową, rozegrano jedną kolejkę więcej, więc możliwe, że jakby 19 seria gier była w grudniu, to Niels Frederiksen wyrównałby ten rezultat.
Gdy trener z Radomia po raz pierwszy w Poznaniu sięgał po to trofeum w sezonie 2014/15, rundę jesienną zakończył gorzej niż obecnie duński szkoleniowiec Kolejorza. Całą zimę spędził poza podium ze znacznie słabszą średnią niż w aktualnych rozgrywkach. Dopiero wiosną rozpoczął zakończony sukcesem marsz w górę tabeli. Podobna sytuacja była 5 lat wcześniej, gdy końcowo z krajowego triumfu cieszyła się drużyna Jacka Zielińskiego. Przeciętna zdobycz na mecz też nie przekroczyła 2 punktów, a Lech musiał gonić ligowych przeciwników.
Analizując dane punktowe z poprzednich lat doskonale widać, jak dobre są tegoroczne rezultaty. Muszą zdarzyć się wpadki, nawet te mniej oczekiwane, jednak najważniejsze, żeby nie było ich zbyt wiele i nie występowały seriami. Szerzej doskonale widać, jak dobrą robotę wykonał Niels Frederiksen. Mimo problemów kadrowych i częstym braku jakościowych zmienników potrafił tak przygotować i nastawić swoich podopiecznych, by ci wychodzili zdeterminowani na boisko i osiągali satysfakcjonujące rezultaty.
Wszystkie ligowe straty punktów w następnych tygodniach można odrobić. Inaczej jest z Pucharem Polski. Tam jeden mecz decyduje o wszystkim. Jedna drużyna gra dalej, a druga żegna się z marzeniami o triumfie na Stadionie Narodowym. Lech już przy pierwszej możliwej okazji dowiedział się, że tym razem znowu nie odczaruje swoich niemal przeklętych rozgrywek. Kibice wybaczą taką kompromitację tylko przy mistrzostwie na koniec sezonu.
Gra poprawiona, jednak do perfekcji wciąż brakuje
Lecha Nielsa Frederiksena dzieli przepaść między wiosenną drużyną Mariusza Rumaka. Duńczyk niemal w każdym aspekcie poprawił funkcjonowanie zespołu, także to pozaboiskowe. Znacznie poprawiły się wskaźniki fizyczne, motoryczne i przede wszystkim sama postawa na boisku. Szczególnie w lepszych występach, gdy nie dochodzą dodatkowe problemy widać, jaki ten zespół jako całość poczynił postęp.
Co do samego sposobu na grę, w każdym meczu widać bardzo podobieństwo. Duża intensywność, wysoki pressing, szybki doskok po stracie, jak najszybsze przeniesienie piłki do trzeciej tercji boiska. To szczególnie jest widoczne w pierwszej fazie obrony. Przy budowaniu ataków zawsze rzuca się w oczy to samo ustawienie i pomysł na przełamanie linii obrony. Bardzo wysoko grający Joel Pereira, wcielający się w rolę skrzydłowego.
Prawy skrzydłowy schodzi do środka, tworząc z Afonso Sousą duet pomocników ofensywnych. Jego lewy odpowiednik ustawia się szeroko i ma wykorzystać swoją prędkość, by wbiegać za plecy obrońców. Radosław Murawski schodzi niżej, do obrońców rozprowadzając akcje, a jego partner z linii Antoni Kozubal często z drugiego szeregu atakuje pole karne lub zostaje przed nim, żeby posłać kluczowe prostopadłe podanie.
Lech zawsze słynął ze swoich gwiazd na skrzydle, będących głównymi napędowymi gry. Niels Frederiksen zmienił ten styl i w obecnej taktyce boczne sektory nie są aż tak ważne. Lechici swoje ataki koncentrują na środku boiska. To właśnie z centralnego sektora najczęściej szukają sposobu na wykreowanie sobie sytuacji bramkowej. Ewentualnie wielu zawodników w tym rejonie boiska można wykorzystać, przy oddaniu piłki do Joela Pereiry, mającego dużo adresatów do potencjalnego dośrodkowania.
Problemy i co wtedy? Lech cechuje się zbyt dużą przewidywalnością
Tak jak kibice, dziennikarze czy eksperci już nauczyli się sposobu gry Lecha, tak zrobili to również trenerzy innych drużyn. Już każdy z nich doskonale wie, jak piłkarze Nielsa Frederiksena będą chcieli ich przechytrzyć. Lechici mają największe problemy przy grze na nisko ustawioną obronę z dużym zagęszczeniem środka. Wtedy wiele rzeczy przychodzi im bardzo ciężko. Lepszy przeciwnik potrafi też wyjść z groźną kontrą i jeśli dzięki niej osiągnie dla siebie pozytywny wynik, to arcyciężko odwraca się ten niekorzystny rezultat.
Wśród piłkarzy duńskiego szkoleniowca widać problem z elastycznością. Gdy rywal wie, jak zniwelować ich atuty, to nie mają przygotowanych żadnych innych rozwiązań. Szczególnie, gdy nie wychodzi granie według jednego wypracowanego schematu, rodzi się coraz większa frustracja i niemoc. Nie ma elementu zaskoczenia, bez trudu można przewidzieć, co w akcji wydarzy się dalej. Niels Frederiksen podczas zimowych przygotowań powinien skupić się na wyćwiczeniu u swoich piłkarzy dodatkowych możliwości do gry, by stać się bardziej nieprzewidywalnym i trudniejszym do przeanalizowania. Zaprocentuje to właśnie w meczach z drużynami z dołu tabeli, skupiających się na dobrze zorganizowanej defensywie.
Dla Lecha korzystniej jest, gdy naprzeciwko stanie bardziej ambitny trener, który nie chce swoich podopiecznych zamykać tylko w niskiej obronie i szybkich kontrach. Przy takim przeciwniku, chcącym grać w piłkę jak równy z równym, stosującym wysoki pressing i budującym akcje pozycyjne na boisku, tworzy się więcej miejsca. Lechici potrafią szybko z piłką znaleźć się pod przeciwnym polem karnym, gdzie nie ma aż tylu defensorów, przez co zdecydowanie łatwiej im sfinalizować taką akcję. Tak najprościej wytłumaczyć wysokie zwycięstwa z Legią czy Jagiellonią.
Zakończona runda to dla Lecha zdecydowanie więcej pozytywów niż negatywów. Bardzo dobre punktowanie i spora poprawa w grze. Mimo to widać zapalające się czerwone lampki przed wiosną i walką o mistrzostwo. Zmniejszenie do minimum niespodziewanych wpadek, wyeliminowanie takich wahań formy i dołożenie większej różnorodności w grze zagwarantuje szczęśliwe zwieńczenie sezonu. To zadanie należy do Nielsa Frederiksena. Pytanie, na ile swoimi działaniami pomogą mu jego przełożeni.
Mikołaj Duda