Ludzie dobrze życzący Lechowi wciąż mają nadzieję, że sytuacja się zmieni, że drużyna wróci do wygrywania. Przecież nie można oduczyć się grania w piłkę z miesiąca na miesiąc. Kryzysy są po to, by je przełamywać. Każdą słabość można przezwyciężyć. Ne jest powiedziane, że jeżeli ktoś wykazuje słabość, to już nigdy nie wróci do stanu poprzedniego. Problem w tym, że w Lechu trudno mieć nadzieję na coś, co w innych klubach jest sprawą normalną.
Zdarzało się już trwonienie szans na osiągnięcie czegoś wartościowego przez niekompetencję i niechęć do inwestycji. Zaczęło się w roku 2010. Ekipa Jacka Zielińskiego, z m.in. Robertem Lewandowskim, Manuelem Arboledą, Bartoszem Bosackim, Sławomirem Peszko, Siergiejem Kriwcem, Ivanem Djurdjeviciem, Semirem Stiliciem w składzie wywalczyła mistrzostwo Polski. Nikt w lidze na taką jakość nie mógł sobie pozwolić. „Lewy” odszedł za nie byle jakie, jak na tamte czasy, pieniądze. Klub mógł się wzmocnić, szukał jednak tanich alternatyw, w efekcie do pucharów przystąpił osłabiony, z awaryjnie ściągniętym Wichniarkiem w ataku.
Efekt – dramatyczna słabość drużyny. Przegrała zasłużenie rywalizację ze Spartą Praga, potem, w eliminacjach Ligi Europy, z wielkim trudem wyeliminowała Intera Baku, choć po katastrofalnie słabym meczu w Poznaniu potrzebna była długa seria rzutów karnych z błyskiem Krzysztofa Kotorowskiego. Udało się, mimo braku napastników, ale dzięki żelaznej obronie, wyeliminować mocne Dnipro z Ukrainy. I była wielka gra odrodzonej drużyny z Juventusem, Manchesterem City, Red Bull Salzburg. Super strzelec Rudniew dołączył do drużyny ze znacznym opóźnieniem, pojawiły się bowiem niewielkie rozbieżności cenowe w trakcie pozyskiwania go z Węgier. To było klasyczne marnotrawstwo.
Można było wcześniej mieć solidną drużynę, zdolną awansować do Ligi Mistrzów, gdzie grały zespoły nie lepsze od tych, z którymi Lech w grupie wygrywał lub remisował. Ta sytuacja nikogo jednak w klubie niczego nie nauczyła. Powtarzała się w kolejnych dwóch przypadkach, gdy Lech zdobywał mistrzostwo. Jakby w strategii klubowej była rezygnacja z walki o najwyższe cele. Lech, jak się miało okazać, miał papiery na grę z najlepszymi. Gdyby nie nierozsądna decyzja o zatrudnieniu Bakero, dwumecz z Bragą wcale nie musiał być ostatnim w tamtej pamiętnej pucharowej edycji.
Można zadać sobie pytanie – czy obecny Lech może wrócić do super formy, skoro udało się to w 2010 roku, awansować do Ligi Konferencji, brawurowo wyjść z grupy. Wtedy rzeczywiście drużyna przezwyciężyła słabości. Nie radziła sobie w lidze, ale w pucharach budziła podziw. Teraz jednak nic na to nie wskazuje, bo nie ma trenera, który zapanowałby nad dramatycznym kryzysem, do którego sam doprowadził, przy wydatnej pomocy zarządu klubu. Lech gra jeszcze gorzej niż na początku sezonu 2010/2011. O wiele gorzej. Nie ma tak dobrych zawodników w składzie, zwłaszcza defensorów, ludzi z charakterem. Obecnym skrzydłowym daleko do nieobliczalnego Peszki, a napastnik klasy Rudniewa z pewnością do obecnego Kolejorza nie przyjdzie.
To, co oglądaliśmy w meczach ligowych, a zwłaszcza w grze jak równy z równym przeciwko mistrzowi Luksemburga daje pewność, że musiałby nastąpić gwałtowny wstrząs, przewartościowanie, renesans formy, przypływ energii u piłkarzy, ich odrodzenie się fizyczne, by drużyna choćby zbliżyła się do tego, co pokazywała jeszcze w maju. Nikt normalnie rozumujący na to nie liczy. Obecny trener jest bezsilny i bezradny, może nie przetrwać awantury, jaka powstałaby po ewentualnej ligowej porażce przeciwko Piastowi. Lech nie potrzebuje wiary i nadziei, że sytuacja sprzed 12 lat się powtórzy. Potrzebuje szybkiej akcji ratunkowej.