Jak na tak ciekawy i ważny mecz, nie zapowiada się wysoka frekwencja na poznańskim stadionie. W czwartek liczba uprawnionych do wejścia na trybuny wynosiła tylko 18 tysięcy. Decyduje o tym głównie pora – Wielka Sobota, godzina 20, gdy wiele osób, które w normalnych warunkach z pewnością przyszłyby na stadion, chętniej poświęca czas innym zajęciom. Inna sprawa, że nie należy się spodziewać pięknego widowiska, wymiany ciosów.
Cechą Warty, decydującą o skutecznym zbieraniu punktów, wygrywaniu spotkań z drużynami z mocniejszym składem, jest gra pragmatyczna, wyrachowana. Trener Dawid Szulczek wie, że gdyby postawił na wymianę ciosów, jego zespół wracałby z Bułgarskiej ze sporą stratą bramkową. Piłkarze Kolejorza mają wyższe umiejętności, cieszą się futbolem ofensywnym, potrafią ogrywać drużyny dobrej europejskiej klasy. W sobotni wieczór czeka ich ciężka przeprawa. Niełatwo będzie sforsować zabetonowaną defensywę Zielonych. Do tego trzeba się strzec akcji rywala potrafiącego zdobywać gole „z niczego”.
Warta ma na rozkładzie czołowe w kraju zespoły, ale z Lechem, od kiedy wróciła do ekstraklasy, w pięciu spotkaniach nie ugrała nawet punktu. Dawid Szulczek jest przekonany, że każda passa zostaje kiedyś przełamana i nie ma nic przeciwko temu, by stało się to akurat teraz. Natomiast John van den Brom chce za wszelką cenę gromadzić punkty, by jak najszybciej zagwarantować sobie ponowną europejską przygodę. Na jego korzyść działa długi, jak na ten sezon, czas od poprzedniego spotkania i możliwość całotygodniowego trenowania w pełnym składzie.
Mecz taki, jaki nas czeka, może się kibicom nie spodobać. Jeśli Lech nie zdobędzie szybko bramki, czyli nie zmusi Warty do otworzenia gry, możemy być świadkami klasycznego bicia głową w mur, stosowania pressingu przez Zielonych, nastawienia się przede wszystkim na przeszkadzanie. Ten sposób postępowania przynosi ekipie Szulczka duże korzyści i nic nie wskazuje, by zamierzała zmieniać taktykę. Spróbowała niedawno w Szczecinie, w pierwszej połowie, ale finalnie nie skończyło się to dobrze.
Gdyby Warta wciąż była skuteczna w gromadzeniu punktów, mogłaby liczyć na awans na czwarte miejsce w tabeli, zdystansowanie Pogoni, której równie łatwo zdarzają się świetne mecze, jak i niespodziewane wpadki. Niemal pewne jest, że w pucharach Polskę będą reprezentować Raków i Legia, zajmujące z dużą przewagą czołowe miejsca w lidze i mające przed sobą finał Pucharu Polski. Awans do pucharów Lecha nie byłby niespodzianką, ale zakwalifikowanie się Warty stałoby się sensacją. Pamiętajmy jednak, że niedawno niewiele jej do tego zabrakło.
W takim układzie Poznań miałby aż dwie drużyny w europejskich pucharach. Wiadomo, gdzie Lech rozgrywałby swoje spotkania, bo udało się zbudować stadion przed epoką Jacka Jaśkowiaka. A Warta? Mogłoby się okazać, że Polskę reprezentuje klub bezdomny. Władzom samorządowym nie byłoby z tego powodu wstyd, tak jak nie czują zażenowania z powodu rozbebeszenia na tak długo całego śródmieścia. Prezydent miasta, wbrew woli mieszkańców, ma ambicję zamienić dynamicznie niegdyś rozwijającą się metropolię w kurort, do którego nie wolno wjeżdżać samochodami, więc marny los klubów sportowych niewiele go obchodzi.