Właściciel Lecha może odetchnąć z ulgą. Nie trzeba kupować wielu piłkarzy, budować kadry na grę w lidze i w europejskich pucharach. Udało się uniknąć kłopotliwego dla klubu miejsca na podium, można się skupić na promowaniu wychowanków. Pokonanie Widzewa okazało się dla zniszczonej drużyny zbyt trudnym wyzwaniem, nie zrobiła zresztą wiele, by to osiągnąć. Z trudem, dzięki interwencjom Mrozka, Lech zremisował 1:1. Niewiele brakowało do jeszcze jednej kompromitacji.
Przystępując do meczu w Łodzi piłkarze Lecha zdawali sobie sprawę, że po zwycięstwie Legii nad Wartą szanse na grę w Europie są iluzoryczne. Trener nie miał wielkiego wyboru, wystawił skład podobny do tego sprzed tygodnia. Zrezygnował tylko z Douglasa, którego dni w Poznaniu są policzone. Od pierwszych minut zagrał Andersson. Tajemniczy uraz wyleczył też wreszcie Marchwiński, za to do grona kontuzjowanych dołączył Sousa. Za tydzień będzie więc jeszcze trudniej zestawić drużynę, tym bardziej, że żółta kartka, jaką w Łodzi zobaczył Szymczak, zamknęła mu sezon.
Nawet nieźle zaczął ten mecz Lech, od ataków, dośrodkowań. Z czasem jednak dał się zepchnąć do obrony, momentami rozpaczliwej i nieudolnej. Sam sobie stwarzał problemy po beznadziejnych wybiciach Mrozka. Nie walczył o tzw. drugie piłki, więc akcje toczyły się najczęściej na jego połowie. Jeśli Lech przedzierał się pod bramkę Widzewa, to na chwilę. Velde próbował szczęścia symulowaniem fauli w polu karnym, za co złapał żółtą kartkę.
Przez 20 minut to Widzew sprawiał lepsze wrażenie, był aktywniejszy w ataku. Aż Lechowi udał się atak. Szymczak był przy piłce na lewej stronie boiska, wycofał ją, przemieścił się na drugą flankę, dośrodkował, a rozpędzony Velde wyskoczył w powietrze i trafił głową idealnie, uciszając stadion Widzewa. Gospodarze nie bardzo wiedzieli, co się dzieje i po trzech minutach Velde był bliski drugiego gola – po jego strzale z dystansu piłka odbiła się od poprzeczki.
Z czasem Lechowi znudziło się chyba atakowanie, albo Widzewowi głęboka obrona i role się odwróciły. Teraz Lech musiał się bronić przed falowymi atakami, miał problem z opuszczeniem własnej połowy. Kilka minut przed końcem pierwszej części gry miało to konsekwencje – piąstkujący piłkę Mrozek trafił też napastnika i sędzia wskazał rzut karny. Po chwili Lech stracił prowadzenie i gra mogła zacząć się od początku.
Po przewie Lech pokazał się z gorszej strony, i to od pierwszych sekund. Widzew uzyskał wyraźną przewagę, egzekwował seryjnie rzuty rożne, Mrozek musiał desperacko bronić strzały z bliskiej odległości. Udało się przetrwać ten napór, przeprowadzić kilka akcji zaczepnych, które powodzenia nie mogły przynieść, brakowało jakości, wszyscy gracze ofensywni są dalecy od normalnej formy. Defensywni zresztą też, o czym świadczy tragiczny błąd Salamona, po którym dwaj piłkarze Widzewa pędzili sam na sam. Bramkarzowi Lecha znów udało się obronić strzał i dobitkę, potem groźne uderzenie z dystansu. Lech tak dobrych okazji nie stwarzał, nie mógł liczyć na pomoc przeciwnika.
Lechowi zdarzało się przechodzić do ataku, ale był w tym kompletnie niegroźny. Łatwo przegrywał pojedynki, mnożyły się nieporozumienia między graczami Kolejorza, najczęściej między Velde i Szymczakiem. Widzewowi znacznie łatwiej przychodziło tworzenie zagrożenia, i to poważnego, takiego jak w 85 minucie, gdy na linii bramkowej desperacko drużynę musiał ratować Salamon. Po minucie Lech wyprowadził kontrę i po strzale głową Ishaka interweniować musiał łódzki bramkarz.
Chcąc zachować szanse na grę w pucharach Lech musiał wygrać, ale niespecjalnie mu na tym zależało. Prowadził akcje niespiesznie, jedenym tempem, w dodatku od czasu do czasu dawał się zaskoczyć kontratakami. Po jednym z niech Mrozek wybił piłkę na róg, a po jego wykonaniu Lecha uratował słupek. Sędzia przedłużył mecz o aż 8 minut i nie był to okres, w którym Lech dominował. Grał skandalicznie słabo, partolił akcję po akcji, w dodatku mógł zostać skarcony po błędach w obronie. Nie zasłużył na nic więcej niż remis.
Fot. Krystyna Wantoła