Nawet zdobycie punktu wydawało się misją niezwykle trudną. Nic by on zresztą Lechowi nie dał, bo Hapoel wygrał z Austrią Wiedeń tyle, ile musiał, by wyrównać niekorzystną różnicę bramek. Trzeba było zwycięzcę Ligi Europy, półfinalistę Ligi Mistrzów pokonać. I Lech dokonał niemożliwego. Wygrał aż 3:0. Ten mecz przeszedł do historii polskiego futbolu, bo tak wysokie zwycięstwo nad tak renomowanym przeciwnikiem zdarza się raz na wiele, wiele lat.
Już pierwsze akcje pokazały, kto lepiej operuje piłką, ma o niebo lepszą technikę użytkową. Gra w rezerwowym składzie niczego nie zmieniła, bo w hiszpańskiej ekipie znajdują się sami zawodnicy o wielkich umiejętnościach. Nic nie wskazywało, że Lech cokolwiek osiągnie. Szybko mógł przegrywać dwoma golami, ale Jacksonowi, najgroźniejszemu w pierwszej połowie graczowi hiszpańskiej drużyny, nie udało się przelobować Bednarka. Potem Morales z kilku metrów przeniósł piłkę nad porzeczkę. To było poważne ostrzeżenie, które Lech wziął sobie do serca i Villarreal już tak łatwo okazji bramkowych sobie nie tworzył. Miał przewagę, grał atakiem pozycyjnym albo próbował dalekich podań za linię obrońców, ale Lech był czujny.
Hiszpanie prowadzili grę, a Lech od czasu do czasu wyprowadzał szybkie ataki. Jeden z nich przyniósł gola, akurat w momencie sporej przewagi gości. Szczęścia spróbował Marchwiński po dośrodkowaniu Ishaka, dzieła dokończył Velde strzałem z bliskiej odległości. 30 tysięcy ludzi na trybunach wpadło w euforię, potem trochę stłumioną wieściami z Izraela. Hapoel strzelił gola, potem drugiego i stało się jasne, że do awansu remis nie wystarczy. Do końca pierwszej połowy trzeba było drżeć o wynik, bo Villarreal konsekwentnie dążył do wyrównania. Na szczęście nie grał szybko, jak to jest w zwyczaju w lidze hiszpańskiej, defensywnie usposobiony Lech na to nie pozwalał.
Po przerwie goście ostro wzięli się do roboty, natarli jeszcze intensywniej niż w pierwszej połowie, ale już po 5 minutach przeżyli szok. W tym meczu Lech wielokrotnie przejmował piłkę i wyprowadzał kontratak. Zawsze coś stawało mu na przeszkodzie, głównie niecelne podania. Wreszcie wszystko wyszło idealnie. Ishak podał do Velde, ten posłał piłkę wzdłuż bramki, a zamykający akcję Skóraś z kilku metrów uderzył „pod ladę”. Hiszpanom w oczy zajrzało widmo porażki, więc nacierali z zapamiętaniem, jednak zbyt majestatycznie i przewidywalnie, by zaskoczyć Lecha. Ani razu nie stanęli przed murowaną okazją bramkową.
A Lecha było stać na jeszcze jeden zabójczy kontratak. Po kolejnym przechwycie i dobrym rozegraniu Ishak popędził sam na sam. Dostrzegł na lewej stronie Skórasia i obsłużył go idealnie. Reprezentant Polski znów pokonał Pepe Reinę, 40-letniego, dobrze znanego w Europie bramkarza. Do końca było zbyt daleko, by z całą pewnością mówić o zamknięciu meczu. Lechowi jednak grało się dużo łatwiej i pewniej. Gdy było trzeba, zwalniał grę. Gdy była okazja, wyprowadzał szybki cios. Hiszpanie zapędzali się pod bramkę Bednarka, oblegali ją długimi okresami, zostawiali za plecami wolną przestrzeń, a Lech tylko na to czekał i ciągle nękał hiszpańską obronę.
Nic już się nie zmieniło. Publiczności nie obchodziły wieści z Izraela, bo nie miało to żadnego znaczenia. Kolejorz dokonał niemożliwego. Jeżeli nie zapewnił sobie awansu we wcześniejszych meczach, choć miał takie okazje, to tylko po to, by stworzyć piękne i zwycięskie widowisko, zaimponować nie tylko piłkarskiej Polsce. Wiosną znów zobaczymy go w Europie. Oby nie tylko w jednym meczu. Losowanie w poniedziałek.