Kto by pomyślał, że tak szybko sytuacja Lecha z tragicznej zamieni się w wielce obiecującą? Dopiero co przegrywał w lidze mecz za meczem, w pucharowych eliminacjach jak równy z równym walczyły z nim „potęgi” z Islandii i Luksemburga, piłkarze byli w ogniu krytyki, a kolejni eksperci domagali się szukania nowego trenera, bo John van Brom to jeszcze jeden fachowiec, któremu praca w konkretnym miejscu zwyczajnie nie leży. A dziś? Dziś możliwe jest wszystko.
W opanowaniu sytuacji, w głębokiej metamorfozie Lecha jest coś z magii. Gdyby chodziło o kiepską drużynę, która nagle wznosi się na wyżyny i wygrywa mecz za meczem, mówilibyśmy o cudzie. Tu mamy do czynienia z ekipą solidną, choć mocno osłabioną, która długo nie mogła stanąć na nogi, aż wreszcie, z dnia na dzień, zaczyna przypominać siebie sprzed kilku miesięcy. Można dyskutować, czy to skutek odzyskania formy fizycznej, czy piłkarze osiągnęli wreszcie równowagę psychiczną. Dopiero co nie potrafili skonstruować prostej akcji, byli rozbici i załamani własną postawą, a za chwilę łatwo strzelają gole, stawiają się czołowej drużynie Europy.
Nie rozszyfrujemy tajemnicy tej metamorfozy. Wypada więc nie zapominać, że skoro odwróciło się w jedną stronę, możliwy jest też ruch w przeciwną. Na razie nic tego nie wróży. Udało się rozegrać dwa solidne mecze pucharowe, stworzyć sobie realne szanse na wyjście z grupy. Wyniki w lidze są jeszcze lepsze, bo z pięciu ostatnich spotkań cztery zostały wygrane, a kompletu punktów nie ma tylko dlatego, że w Szczecinie, w doliczonym czasie, doświadczonemu Douglasowi na moment odebrało rozsądek. Była strefa spadkowa, jest pozycja bliska medalowej z perspektywą rozegrania meczu zaległego.
Lech rozpoczął serię pięciu bardzo trudnych meczów na własnym boisku. Dwa z nich już wygrał. Mimo nierównej, pełnej błędów gry, nie pozostawił złudzeń Austrii Wiedeń. W niedzielę planowo wygrał derby. Trener Warty uważa, że jego drużyna jest coraz bliższa odebrania Lechowi punktów. Powinien pamiętać, że Zieloni faktycznie grali na wyjeździe, gdzie czują się lepiej, że ich rywal wyszedł na boisko bez trzech najlepszych piłkarzy i że mecz odbył się chwilę po intensywnym spotkaniu pucharowym. Wyższość Lecha i tak nie podlegała dyskusji. Sukcesem Warty jest strata tylko jednego gola. Potrafi ona zaskoczyć każdego, jednak meczowe statystyki nie pozostawiają wątpliwości. Miała szczęście, bo gdyby choć kilka razy piłka przeleciała nie nad, lecz pod poprzeczką, mecz rozstrzygnąłby się szybko.
Przerwę reprezentacyjną piłkarze Lecha zaczynają z przekonaniem, że znów może to być piękny sezon. Aż czternastu z nich spędzi ją daleko od Poznania. Wrócą prawie w przeddzień ważnych wydarzeń. Po przerwie Lechowi zazwyczaj idzie kiepsko, a tu natychmiast trzeba mierzyć się z Legią. Zwycięstwo, połączone z wygraniem meczu zaległego, pozwoli ją w tabeli doścignąć. Po kilku dniach trzeba grać z Hapoelem Beer Szewa w Lidze Konferencji, by za chwilę podjąć Radomiaka, zespół w poprzednim sezonie niewygodny. Trzy mecze w tydzień to potężna dawka. Wygranie ich dowiedzie, że Lecha stać na wszystko, nawet na obronę tytułu.
Ostatnie wyniki dają taką nadzieję choćby dlatego, że Lech wygrywał nie wznosząc się na swoje wyżyny. Ma rezerwy. We wspaniałej formie utrzymuje się Ishak, rośnie klasa Skórasia, ale innym graczom daleko do optymalnej dyspozycji. Amaral jest słabszy niż w poprzednim sezonie. Velde gra lepiej, ale tylko w niektórych meczach. Potrafi błysnąć, by po kilku dniach doprowadzać kibiców do rozpaczy. Do zdrowia wraca Ba Loua, ale trudno liczyć, że wreszcie spełni oczekiwania. Lepiej potrafi grać Sousa, powołany do portugalskiej młodzieżówki. Może mu to wyjść na dobre.
Lech jest słabszy kadrowo niż jeszcze wiosną, ale zawodnicy, których ma w składzie, nie mogą grać gorzej niż na początku sezonu, bo to nie jest możliwe. Prawdopodobny jest natomiast dalszy progres. I właśnie to daje nadzieję na regularne zwyciężanie. W lidze wszystko jak zwykle rozstrzygnie się wiosną, ale to, co uda się ugrać teraz, zmarnowane nie będzie.