Na urwanie Lechowi choćby punktu Warta jeszcze musi poczekać. Nie pomogły jej nawet słaba forma i osłabienia Kolejorza. Zagrała bardzo słabo i bez pomysłu, zupełnie jej nie szłozwłaszcza w pierwszej połowie. Lech występujący w odmłodzonym składzie też nie spisywał się dobrze, jego piłkarze sami wiedzą, że są dalecy od normalnej formy, starają się grać bezpiecznie. Wystarczyło mu jednak kilka przyzwoitych akcji w całym meczu, by wygrać 2:0 i nawet przez chwilę nie czuć się zagrożonym.
Przed meczem okazało się, że nie może zagrać chory Ishak. Trener John van den Brom podjął najlepszą decyzję, jaką mógł. Na „dziewiątce” zagrał Marchwiński, najlepszy i najskuteczniejszy aktualnie napastnik Lecha. Pierwsze fragmenty meczu były niemrawe, mocno rozczarowujące. Warta grała bo grała, tyle można o niej powiedzieć. Lech znów nie za bardzo wiedział, jak strzelić bramkę. Wrócił do bezproduktywnego wymieniania podań w środkowej strefie.
Ciekawiej robiło się tylko, gdy do piłki dochodził „Marchewa”. Jego celne uderzenie obronił bramkarz, także efektowny strzał z przewrotki gola nie przyniósł, piłka minęła słupek. Inna próba też nie była udana. Obie drużyny męczyły siebie i bardzo liczną publiczność przez prawie pół godziny, aż Lechowi powiodła się jedyna w tej części gry błyskotliwa akcja. Wszystko było perfekcyjne, od początku do końca. Dino Hotić wycofał się aż pod własną bramkę, skąd próbował przedostać się z piłką do strefy środkowej. Nic sobie nie zrobił z pressingu w wykonaniu kilku przeciwników. Przedryblował ich jednego po drugim, nabrał rozpędu, uruchomił znajdującego się na prawym skrzydle Czerwińskiego, ten wypatrzył Sousę, który dośrodkował, a Marchwiński, naciskany przez obrońcę, umiejętnie skierował piłkę do bramki.
W drugiej połowie Warta starała się być bardziej odważna w ofensywie. Lech w dalszym ciągu miał problemy sam z sobą. Podejmował same bezpieczne i wygodne decyzje, akcje były sztampowe, mnożyły się straty piłki. Piłkarze w zielonych strojach to widzieli i próbowali wykorzystać, chwilami uzyskali przewagę, nie mieli jednak wystarczających umiejętności nawet wtedy, gdy byli z piłką w polu karnym i wystarczyło strzelić, by pokonać Mrozka. Lech wychodził z tych sytuacji obronną ręką, starał się kontratakować wykorzystując przebojowość i aktywność Velde.
Wiadomo było, że jeśli Lech marzy o zwycięstwie, musi zdobyć drugiego gola, bo przy swej słabszej formie może nie dowieźć prowadzenia do ostatniego gwizdka. I taki gol padł, po stałym fragmencie gry. Wybijana piłka trafiła w końcu do rezerwowego Ba Loua, który dośrodkował efektownie, bez przyjęcia wprost na głowę Dagerstala. Piłka odbiła się przed nim, ale dobrze uderzona zatrzymała się w siatce.
Warta straciła resztkę zapału, już nawet nie próbowała udawać, że chce jeszcze cokolwiek zdziałać. Lech atakował, miał kolejne okazje bramkowe, które będąc w pełni formy wykorzystałby. Bliski szczęścia był wprowadzony na boisko Szymczak, a zanim opuścił je Velde, oddał mocny strzał, który z pewnością zaskoczyłby bramkarza Warty, gdyby nie trafił wprost w niego. Trener van den Brom nie nadużywał cierpliwości kibiców i pozostawił na ławce Sobiecha, który z niezrozumiałych przyczyn wciąż figuruje na liście płac. Za to w całym meczu zagrało aż pięciu młodzieżowców – Gurgul, Pingot, Marchwiński, Szymczak, Wilak.