Ishak dał Lechowi awans i miejsce w historii

Nie trzeba mieć bardziej zgraną i wybieganą drużynę, sprawniej i szybciej operować piłką, uzyskać przewagę, by awansować do jednej ósmej finału Ligi Konferencji. Wystarczy mieć Mikaela Ishaka, by pokonać mocną, otrzaskaną w pucharowych bojach ekipę i odnieść historyczny sukces. Lech nie pokazał się z optymalnej strony, ale oprócz Ishaka miał kilku bardzo dobrze grających piłkarzy. Pereira znów okazał się niezawodnym asystentem, a Rebocho desperackimi interwencjami kilka razy ratował Lecha przed stratą bramki.

Potwierdziło się, że Bodø/Glimt to zespół świetnie czujący się w ofensywie, groźny przez cały mecz, bo inaczej grać nie potrafi. Rywalizując z nim trzeba zachowywać nieustanną koncentrację, bo potrafi w kilka sekund wyprowadzić piłkę do ataku i stworzyć groźną sytuację. Tylko pierwszy kwadrans rewanżowego spotkania Lecha z Norwegami był w miarę wyrównany, bez groźnych akcji i szybkich ataków. Potem goście zademonstrowali, jak sprawnie potrafią organizować się w ataku, jak mało im potrzeba na stworzenie niebezpiecznej sytuacji po przejęciu piłki.

W pierwszej połowie gra Lecha nie przedstawiała się ciekawie. Jego akcje było mało skoordynowane, prowadzone w wolnym tempie, brakowało pomyłu. Jak zwykle dużo było prostych strat i niecelnych podań. Na tle wybieganych, wygrywających pojedynki i operujących piłką na dużej szybkości Norwegów Lech sprawiał wrażenie ekipy ślamazarnej. Jednak goście niewiele oddawali celnych strzałów, a obrona Lecha dwoiła się i troiła, by zapobiec stracie bramki. Imponował Rebocho, który w pierwszej i drugiej połowie potrafił w ostatniej chwili sprzątnąć rywalowi piłkę z nogi. Bednarek nie miał wielu okazji do interwencji. To dobrze, bo grał nerwowo i strachliwie, w trudnych momentach nie rozgrywał, nie wyprowadzał piłki, lecz kopał ją poza boisko.

Jednak to Lech mógł zakończył pierwszą połowę golem. Skórasiowi niewiele brakowało, by dopaść do piłki i z bliskiej odległości wepchnąć ja do bramki. Po przewie Kolejorz zagrał energiczniej i szybciej i raz po raz znajdował się w dobrej sytuacji. Bodø/Glimt odpowiadało atakami składnymi i szybkimi, więc widowisko zrobiło się ciekawie. Po każdym przechwycie piłkarze Lecha kierowali piłkę na skrzydło, na wolne pole, do biegającego prawą stroną boiska Ba Louy. Ten przeprowadzał rajdy i dośrodkowywał prawą, gorszą nogą albo próbował oddawać strzały. Na drugiej stronie dwoi się troił Skóraś wspierany przez Rebocho.

Najlepszym piłkarzem na boisku był Ishak. Starał się grać wszędzie, walczyć na skrzydle, w środku, zapełniać przestrzenie między liniami, rozprowadzać akcje i i je zamykać. Mówi się, że gdy ktoś chce być wszędzie, to jest nigdzie. Szweda to nie dotyczy. Pracował za kilku, nie zatrzymywał się, walczył jak lew. Wreszcie zapewnił Lechowi awans zamieniając podanie Pereiry strzałem z pierwszej piłki na gola. 34 tysiące kibiców Kolejorza wpadło w ekstazę. Oglądając mecz mogli zwątpić w awans, liczyć na rzuty karne, a tu Lech prowadził z groźnymi Norwegami.

Trzeba tylko było dowieźć to do końca, ale łatwo to nie przyszło. Po stracie gola piłkarze Bodø/Glimt zebrali się w kółeczku, naradzili, wzajemnie się motywowali, wyznaczyli plan. I zaatakowali jeszcze energiczniej niż wcześniej. Niewiele im brakowało do wyrównania, pudlowali w stuprocentowych sytuacjach, mieli też zwykłego pecha. Lech nawet nie próbował kontrataków, bo piłkę natychmiast mu odbierano, norweskie natarcie było nieustanne. Na szczęście dla Lecha – nieskuteczne. Gdy zabrzmiał ostatni gwizdek sędziego, do piłkarzy dotarło, czego dokonali, a kibice zdali sobie sprawę, że uczestniczą w wydarzeniu historycznym.

Udostępnij:

Podobne

Drużyna mocna, ale niekompletna

Gdyby można było rozegrać całą rundę wiosenną korzystając z jedenastu piłkarzy, Lech miałby wielkie szanse dowieźć ligowe prowadzenie do końca sezonu. Problem w tym, że